Długo wychodził z cienia słynnego ojca. W latach 60., jak wielu młodych, rzucił dom, studia i oddał się kontestacji. Karierę aktorską zaczął dopiero w następnej dekadzie. Popularność przyniosły mu „Ulice San Francisco”, ale pierwszego Oscara dostał jako producent „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Klasę aktorską pokazał w „Fatalnym zauroczeniu” i w „Wall Street” (Oscar, tym razem aktorski). Potem stworzył kreacje m.in. w „Wojnie państwa Rose”, „Świetle w mroku”, „Nagim instynkcie”, „Upadku”, „W sieci”, „Miłości w Białym Domu”, „Morderstwie doskonałym”, „Cudownych chłopcach”, „Trafficu”.

Ostatnio Michael Douglas częściej pojawiał się z żoną i dziećmi w rubrykach towarzyskich kolorowych magazynów niż na ekranie. W tym roku jednak zatęsknił za planem filmowym: zagrał w komedii „King of California”, ma też wystąpić w filmie Steve’a Carra „Racing the Monsoon”. A na razie możemy go obejrzeć w „Grze”. Jako zblazowany multimilioner Nicholas Van Orton dostaje tu od brata zaproszenie do dziwnej gry, która przypomina komputerową zabawę, ale dzieje się w rzeczywistości. Osacza człowieka, zmusza do obrony i prawdziwej walki o życie.

Reżyser David Fincher z ogromną precyzją buduje atmosferę narastającej grozy, kręgu zamykającego się wokół bohatera. Jednak jego film, poza mroczną akcją, ma w sobie głębszą myśl. Człowiek, który ma pełną wolność, władzę i pieniądze, nagle traci kontrolę nad własnym życiem. Zostaje tylko strach. To brzmi trochę jak ostrzeżenie dla tych, którzy zatracają się w pogoni za sukcesem.

W „Grze” nie do końca wiadomo, co dzieje się naprawdę, co jest wytworem wyobraźni, co zostało zaprogramowane w grze. Ale Fincher prowadzi także własną grę – z widzem. Przypomina mu, że ogląda film. Po zakończeniu, które powinno budzić grozę, serwuje epilog jak z ckliwego melodramatu. Zresztą, życie też – jak kino – miesza konwencje. Bardzo ciekawy film. No i ten Douglas!

Seans z gwiazdą, Gra, reż. David Fincher, „Rzeczpospolita”, 2007