Wchodzę na plan zdjęciowy – jest niedziela, 58. dzień pracy ekipy. Nad placem Politechniki górują dwa stalowoszare transportery. Między nimi stoi niebieski milicyjny fiat 125p. Obok płonie koksownik, czyli pojemnik z tlącym się drewnem, papierem i węglem, przy którym mogą się ogrzać zomowcy. Na słupach krzyczą ogłoszenia: „łamiąc prawo stanu wojennego, narażasz się na surowe konsekwencje!”.
W tle widać żuka wyładowanego po brzegi szarym papierem toaletowym. Jest przełom lutego i marca 1982 roku, początek stanu wojennego. Za chwilę ksiądz Jerzy przejedzie ulicami Warszawy. W tych scenach po raz pierwszy uświadomi sobie, że jest śledzony przez SB – to jego oczami będziemy patrzyli w filmie na lata 80. XX wieku.
– Sceneria łączy grozę z absurdem tamtego czasu – mówi Rafał Wieczyński, reżyser filmu „Popiełuszko”. – Z jednej strony mamy zamalowywanie pod nadzorem służb zakazanego wtedy napisu „Solidarność”, a z drugiej odbywa się sprzedaż papieru toaletowego spod plandeki.
W tej przygnębiającej rzeczywistości stanu wojennego działał i nauczał ksiądz Jerzy. – W filmie chcę przede wszystkim przybliżyć jego postać, pokazać, jak dojrzewa do swej roli – tłumaczy Wieczyński. – PRL łamał charaktery, niszczył ludzkie życie. Dlatego wówczas potrzebowaliśmy prostych słów o wolności, prawdzie i moralności. I kazania Popiełuszki były odpowiedzią na to, co ludzie nosili w sercach. To on mówił im, że zło trzeba nazwać po imieniu, żeby być wewnętrznie wolnym, domagać się sprawiedliwości.
Tytułową rolę gra Adam Woronowicz. – On ma tę samą wrażliwość co Popiełuszko – podkreśla Wieczyński. – Jest podobny duchowo i fizycznie. Znakomicie rozgryzł poczucie humoru księdza. Oddał jego delikatność i naturalność, a zarazem szczególną charyzmę, która sprawiała, że ludzie chcieli być razem z nim.