25 kwietnia 1986 roku w nocy w Elektrowni Jądrowej im. Lenina doszło do eksplozji reaktora.
— Takich kolorów nigdy nie widziałem: pomarańczowy, czerwony, niebieski... Prawdziwa tęcza. To było piękne — wspomina Jurij, jeden ze świadków zdarzenia.
Ale to piękno poprzedziło grozę dalszych wypadków. Do chmur przedostały się radioaktywne składniki, znajdujące się w słupie ognia. Tej nocy zginęło 29 strażaków — oni otworzyli czarną listę tysięcy ludzi, którzy zmarli w wyniku choroby popromiennej. Do walki z pożarem i tragicznymi skutkami eksplozji oddelegowanych zostało sto tysięcy wojskowych i 400 tysięcy cywilów: robotnicy, inżynierowie, pielęgniarki, lekarze i naukowcy. Oprócz mieszkańców pobliskich miast to właśnie oni ponieśli najcięższe konsekwencje pracy na skażonym terenie.
Dopiero po 30 godzinach ewakuowano mieszkańców pobliskiej 43-tysięcznej Prypeci — o wiele za późno, by uniknąć zgubnych skutków napromieniowania. O awarii mieszkańcy ZSRR dowiedzieli się dopiero kilka dni po eksplozji, kiedy Szwedzi zawiadomili o niepokojącym wzroście promieniowania na swoim terytorium. Jednak w ZSRR nie odwołano pochodów pierwszomajowych, choć wszyscy powinni pozostać w domach...
Przez kilkanaście lat władze radzieckie twierdziły, że katastrofa w Czarnobylu pozbawiła życia 58 osób. Co ciekawe, na temat rozmiaru i skutków awarii kłamano także za granicą. Radioaktywna chmura przemieszczała się nad Europą — przez Polskę, Niemcy, Włochy, Francję. Na południu tego kraju oraz na Korsyce wraz z deszczem spadł radioaktywny cez 137 i jod 131. Jednak tamtejsze władze zaprzeczały, by skażeniu uległy pola i pastwiska. A kiedy w 1986 roku za zamkniętymi drzwiami odbyła się pierwsza międzynarodowa konferencja poświęcona skutkom awarii w Czarnobylu, kraje zachodnie nie chciały przyjąć do wiadomości przerażającej prognozy radzieckiego naukowca, że w kolejnych latach w wyniku choroby popromiennej umrze co najmniej 40 tysięcy ludzi. Oficjalny komunikat — kłamstwo, z 2005 roku mówi o czterech tysiącach...