Dlatego dokument operatorki Jolanty Dylewskiej jest wyjątkowy, bo odtwarza świat, który wojenna pożoga unicestwiła. Pokazuje życie dwóch kultur w symbiozie, zanim polityka hitlerowców brutalnie rozdarła społeczeństwo wzdłuż narodowych szwów.
Opowiada o ludziach, którzy mieli konkretne imiona i nazwiska. Opisuje ich codzienność w polskich miasteczkach: Sejnach, Kałuszynie, Kurowie, Bałutach.
Tytuł pochodzi z pięknej legendy z XIII wieku. Żydzi uciekli przed zarazą i pogromami z Niemiec do Polski. I wówczas powiedzieli: „Pol-lin” – co oznacza: „tu zamieszkamy”. Odtąd nasz kraj w języku hebrajskim nosi nazwę Po-lin.
Dylewska odtwarza rzeczywistość sprzed stuleci, rytm życia w polsko-żydowskich miasteczkach wyznaczany przez cotygodniowe targi i święta.
Jak tego dokonała? Autorka natknęła się w USA na unikatowe materiały archiwalne z lat 30. ubiegłego wieku kręcone przez filmowców amatorów, którzy odwiedzali swoich krewnych w polskich miasteczkach, rejestrując kamerami ich życie. Dylewska dotarła również do Polaków pamiętających jeszcze swoich żydowskich sąsiadów. W tych wspomnieniach nie ma zawiści, niechęci, uprzedzeń. Starzy ludzie wspominają Żydów jak swoich przyjaciół, zwykłych sąsiadów.