Oczywiście, największy wpływ na wyobrażenia o mafii, sposobach jej funkcjonowania wywarło Hollywood. Jednak zanim zajęło się nią kino, wzbudziła zainteresowanie prasy.
[srodtytul]Romantyczni buntownicy [/srodtytul]
Były lata 20. XX wieku. Ameryka kwitła dzięki boomowi gospodarczemu, a gazety opisywały rosnące fortuny gangsterskich bossów. Mafiosi stawali się bohaterami masowej wyobraźni. Wzbudzali lęk, dokonując zuchwałych napadów, rozbojów i nielegalnie handlując alkoholem. A zarazem wydawali się ucieleśniać mit „od pucybuta do milionera”. Co prawda, marzenie każdego przeciętnego obywatela o życiowym spełnieniu i materialnym sukcesie osiągali na skróty, ale własną determinacją i zawziętością w dążeniu do celu potwierdzali, że Ameryka jest nową ziemią obiecaną. Każdy – nawet człowiek z marginesu – może osiągnąć powodzenie, jeśli tylko będzie wierzył w ducha przedsiębiorczości.
Kino na dobre zainteresowało się mafijnym półświatkiem w latach 30. Optymizm w Stanach Zjednoczonych już wygasł. Majątki ludzi pożerał kryzys gospodarczy, wielu z nich – z dnia na dzień – znalazło się na bruku. Filmy o gangsterach pełniły wówczas ważną funkcję społeczną. Z jednej strony pokazywały ich jako romantycznych bohaterów, straceńczych buntowników, którzy z powodu biedy i wykluczenia, rzucają wyzwanie obowiązującemu prawu. „Mały Cezar” Mervyna LeRoya i Tony Camonte z „Człowieka z blizną” Howarda Hawksa pięli się w ten sposób na szczyt, a ich losy uatrakcyjniano przygodową i melodramatyczną otoczką. Ale miłość do pieniądza, dla której byli gotowi na wszystko, nie mogła skończyć się dobrze. Niepohamowany apetyt na życie i chciwość kończyły się bolesnym upadkiem. Ten powtarzający się w filmach fabularny schemat zawierał przestrogę, szczególnie istotną w czasach Wielkiego Kryzysu: nie należy walczyć z prawem i moralnością. Bunt skazany jest na przegraną.
[srodtytul]Bohaterowie tragiczni, bestie i chciwcy[/srodtytul]