Sean Penn, czyli romantyk z temperamentem politycznego działacza

Rola gejowskiego aktywisty, który oddał życie w imię swoich przekonań, była dla Seana Penna stworzona. Aktor uchodzi w Hollywood za lewicowego radykała

Publikacja: 21.01.2009 22:08

Sean Penn podczas manifestacji

Sean Penn podczas manifestacji

Foto: AP

Dziś wiele gwiazd amerykańskiego kina okazuje zaangażowanie w sprawy polityczne i społeczne. Tak buduje się wizerunek świadomego obywatela, a nie tylko celebryty z filmowych plakatów i okładek kolorowych pism.

Dlatego Angelina Jolie adoptuje dzieci z państw trzeciego świata, a jej mąż Brad Pitt propaguje ekologiczny tryb życia. Swoje „zielone” przekonania podkreśla również Leonardo DiCaprio, działając na rzecz ochrony środowiska. A George Clooney z wdziękiem łączy emploi playboya, krytyka naftowego biznesu i dobroczyńcy mieszkańców Darfuru, trawionej konfliktami etnicznymi prowincji Sudanu.

Jednak nawet na tym tle Sean Penn się wyróżnia. Jest przeciwnikiem wojny w Iraku i administracji byłego prezydenta USA George'a W. Busha. Swoje poglądy manifestuje z wyjątkową pasją.

Zanim w Białym Domu zapadła decyzja o inwazji na Irak, gwiazdor odwiedził Bagdad. Po powrocie był oskarżany o brak patriotyzmu. Odrzucał zarzuty mówiąc, że chciał na własne oczy przekonać się, na ile Bush manipulował opinią publiczną w sprawie broni masowego rażenia. Jeszcze mocniej zaatakował prezydenta i całą klasę polityczną w prasie. Za 56 tysięcy dolarów wykupił wówczas niemal całą stronę w „Washington Post”, zamieszczając otwarty list do Busha. „Błagam ocal Amerykę przed dziedzictwem wstydu i horrorem” - pisał, dodając, by prezydent przerwał cykl zdarzeń, w którym „na ataki bombowe odpowiada się bombardowaniem, na okaleczenie okaleczaniem, a na zabijanie zabijaniem”. Ostrzegał, że flaga amerykańska może stać się symbolem mordów, chciwości i zdrady podstawowych wartości. Domagał się „zaprzestania systematycznego niszczenia wolności obywatelskich”. Przy okazji łajał także Demokratów, że nie stawiają czoła Bushowi i tchórzliwie sprzeniewierzają się własnym zasadom, popierając inwazję.

Polityków zasiadających w Białym Domu określił dosadniej w 2007 roku, w rozmowie z dziennikarzem „The Observer”. „Rządzą nami ludzie, którzy powinni znaleźć się w więzieniu za to, jaką krzywdę wyrządzili demokracji” - tłumaczył rozmówcy. Według Penna, Biały Dom był wówczas siedliskiem wrogów stanu.

Temperament płomiennego oratora łączył z kolejnymi kontrowersyjnymi podróżami. Po wybuchu wojny znowu odwiedził Irak. Gdy w 2005 roku wydawało się, że napięcia między USA i Iranem doprowadzą do następnego konfliktu zbrojnego, Penn pojechał tam jako korespondent San Francisco Chronicle. Jak podkreślał w wywiadach, starał się w ten sposób uświadomić Amerykanów, że mimo politycznych i kulturowych różnic, w Iranie żyją ludzie z podobnymi problemami. W sierpniu 2007 roku złożył wizytę prezydentowi Wenezueli Hugo Chavezowi w Caracas, chwaląc go za konsekwentną opozycję wobec reżimu Busha.

Poglądy Penna mają wpływ na jego artystyczne wybory. Jeśli przyjrzeć się filmom, w których zagrał, okaże się, że ich przesłanie układa się w klarowny polityczny manifest.

Pierwszą nominację do Oscara zdobył w 1996 roku, gdy jako skazaniec, któremu zakonnica pomaga odkupić grzechy, pojawił się w „Przed egzekucją” Tima Robbinsa. Obraz był żarliwym protestem przeciwko karze śmierci. W 2004 roku w „Zabić prezydenta” zagrał Sama Bicke'a, planującego zamach na Richarda Nixona. W przejmującej kreacji Penna bohater okazywał się desperatem, który buntuje się przeciw zakłamaniu Ameryki i arogancji władzy. Dwa lata później we „Wszystkich ludziach króla” wcielił się w ludowego trybuna, robiącego polityczną karierę. Penn sugestywnie pokazał, jak władza może korumpować człowieka i zniszczyć go moralnie. W „Obywatelu Milku” znowu zagrał postać, potrafiącą podbić serce tłumu. Tym razem w celu obrony praw mniejszości.

Niemal w każdej z tych kreacji można wyczuć podskórny gniew aktora, frustrację, która napędza jego bohatera do działania. Jednak polityczny radykalizm Penna nie bierze się z zaciekłości, agresji. Wypływa raczej z natury romantycznego buntownika, idealistycznego przekonania, że świat może być lepszy, bardziej przyjazny biednym, wykluczonym, szykanowanym.

Temperament aktor odziedziczył po ojcu Leo, bohaterze drugiej wojny światowej, który związał się w latach 40. z lewicującą bohemą w Kalifornii. Komisja do spraw działalności antyamerykańskiej wciągnęła go później na czarną listę za to, że podczas przesłuchań nie chciał zeznawać przeciw kolegom. Jednak syn długo nie ujawniał swojej politycznej pasji ani zaangażowania. Gdy w Hollywood na początku lat 80. zaczynał karierę należał wraz z Tomem Cruisem, Emilio Estevezem, Robem Lowem do pokolenia młodych zdolnych. Wydawało się, że tak jak oni zostanie bożyszczem nastolatek, spełnieniem marzeń każdej amerykańskiej matki o idealnym chłopcu dla córki. Ale został mężem Madonny i dorobił się tytułu enfant terrible Hollywoodu. Bił fotoreporterów, miał problemy z narkotykami, uciekał od sławy, nie chciał być częścią showbiznesu. Wyciszył się dopiero po rozstaniu z pop gwiazdą. Stopniowo zaczął się budzić w nim społeczny działacz, polityczny aktywista.

W 2007 roku - 47-letni wówczas Penn zekranizował biografię Chrisa McCandlessa. W swoim trzecim reżyserskim projekcie pokazał życie 22-letniego studenta prawa, który odciął się od rodziny i uciekł od cywilizacji w lasy Alaski. Ta odyseja zakończyła się tragicznie - McCandless zmarł osamotniony, nie był w stanie przetrwać w starciu z dziką przyrodą.

Jednak dla Penna historia chłopca ma przede wszystkim romantyczny wymiar. Penn podziwia poczynania McCandlessa, krytykując zarazem współczesną cywilizację za materializm, a ludzi za konsumpcyjny styl życia. Widać, że uwodzi go wizja egzystencji blisko natury, ideał nieograniczonej żadnymi społecznymi nakazami wolności.

W jednym z wywiadów Penn powiedział: „Amerykański pisarz E. L. Doctorow miał takie powiedzenie: powinnością artysty jest mieć świadomość w jakich czasach żyje”. Penn żyje w XXI wieku, ale chyba najchętniej przeniósłby się w gorące lata 70. - epokę studenckich demonstracji, walk o prawa obywatelskie i przemówień Harveya Milka, który krzyczał: „Obudź się Ameryko!”.

Dziś wiele gwiazd amerykańskiego kina okazuje zaangażowanie w sprawy polityczne i społeczne. Tak buduje się wizerunek świadomego obywatela, a nie tylko celebryty z filmowych plakatów i okładek kolorowych pism.

Dlatego Angelina Jolie adoptuje dzieci z państw trzeciego świata, a jej mąż Brad Pitt propaguje ekologiczny tryb życia. Swoje „zielone” przekonania podkreśla również Leonardo DiCaprio, działając na rzecz ochrony środowiska. A George Clooney z wdziękiem łączy emploi playboya, krytyka naftowego biznesu i dobroczyńcy mieszkańców Darfuru, trawionej konfliktami etnicznymi prowincji Sudanu.

Pozostało 90% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu