Niestety, spotkanie azjatyckiego poety kina z gwiazdami nie jest wydarzeniem. Powstała nużąca opowieść o kobiecie, która próbuje odnaleźć samą siebie.
Elizabeth (Jones) rozstaje się z facetem, klucze do ich mieszkania zostawia w pobliskiej kawiarni, którą prowadzi Jeremy (Law). Między nim a zagubioną dziewczyną nawiązuje się nić sympatii, ale to uczucie nie będzie miało czasu się rozwinąć.
Elizabeth wyrusza w podróż po Stanach. Pracuje w barach i kasynach, by zebrać pieniądze na samochód. Tak poznaje inne samotne, niespełnione kobiety – Sue Lynn (Weisz) żyjącą w separacji z mężem oraz Leslie (Portman), hazardzistkę z Las Vegas, która nie ufa ludziom. Po roku Elizabeth wraca do baru, gdzie poznała Jeremy’ego...
Kar Wai jak zwykle opowiada o miłości, która jest siłą napędzającą działanie człowieka, ale zarazem go przerasta. Bohaterowie filmu łakną uczuć, a jednocześnie się ich boją, bo te wiążą się z bólem, cierpieniem, tęsknotą za tymi, co odeszli.
Oniryczna atmosfera, rozmyte kontury kadrów, teledyskowy montaż – reżyser próbuje wciągnąć widza w opowieść za pomocą tych samych co zawsze chwytów. Ale tym razem ta poetyka nie działa. „Jagodowa miłość” jest ładna, ale martwa i sztuczna. Jak kiczowata walentynkowa pocztówka.