Reklama

Wygra Slumdog

Zdobywca Oscara, kompozytor Jan A.P. Kaczmarek mówi m.in. o swoich typach przed niedzielną galą w Los Angeles.

Publikacja: 20.02.2009 22:07

Jan A.P. Kaczmarek

Jan A.P. Kaczmarek

Foto: Fotorzepa, Raf Rafał Guz

[b]Jak pan ocenia filmy, które walczą w tym roku o Oscara?[/b]

Jan A.P. Kaczmarek: Ten rok jest słabszy od poprzedniego. Wszystkie walczące o statuetki filmy, może z wyjątkiem jednego, mają jakieś pęknięcia. Tylko „Slumdog. Milioner z ulicy“ zawiera taki ładunek emocji, że kocha się w nim cała Ameryka. Ja też obejrzałem go z zapartym tchem. Wydaje się jedynym pewniakiem w tegorocznej rywalizacji, także dlatego, że nie jest podobny do żadnego filmu z ostatnich lat. Reżyser znalazł niesamowity język. Dla mnie ten film nie należy do żadnego gatunku, realizuje zupełnie nowy przepis na kino. Dlatego myślę, że wygra – siłą zbiorowych emocji, które mu towarzyszą.

[b]Czy Oscar, który zdobył pan za muzykę do „Marzyciela“, pomógł Panu w pracy i życiu w Los Angeles?[/b]

Przede wszystkim potwierdził, że coś potrafię, umocnił moją pozycję. Od czasu zdobycia statuetki zrobiłem 12 filmów. Ostatnie półtora roku było wyjątkowo pracowite.

[b]Który z tych ostatnich filmów był dla pana najistotniejszy?[/b]

Reklama
Reklama

„Spotkanie“ Thomasa McCarthy’ego było ważnym doświadczeniem. Bez wielkich gwiazd udało się zrobić film, który odniósł w USA ogromny sukces. Mówi on o ważnych sprawach tego kraju bez propagandy. I co istotne – w „Spotkaniu“ muzyka uruchamia główne dramaty; bohater próbuje uczyć się gry na fortepianie (jego zmarła żona była pianistką), spotyka imigranta grającego na bębnach i to otwiera kolejny rozdział w jego życiu. Muzyka, bardzo konkretna, okazuje się sposobem na uzyskanie wolności ducha... Z tego powodu to jest mój ulubiony film. Ale są też „Bracia Karamazow“...

[b]Oba filmy mogliśmy zobaczyć w tym roku w naszych kinach. Nie przyjechał pan jednak na warszawskie premiery. Dlaczego?[/b]

Zatrzymały mnie obowiązki w Stanach, ale szansa na bezpośredni kontakt z widzami pojawi się zapewne jeszcze nie raz. Regularnie odwiedzam Polskę.

[b]Zarówno film McCarthy’ego, jak i Zelenki to produkcje kameralne. Co skłania laureata Oscara do udziału w takich realizacjach?[/b]

To powrót do korzeni. Ci, którzy znają moją karierę, wiedzą, że zaczynałem w awangardowym ruchu młodego zbuntowanego teatru – Teatrze Ósmego Dnia – i zakładając Orkiestrę Ósmego Dnia, która też należała do kręgu kultury alternatywnej.

[b]Praca przy takich realizacjach wiąże się z większą swobodą działania?[/b]

Reklama
Reklama

To jest urok małych filmów. Małych nie w sensie jakości, a środków na nie wyłożonych. Produkcji, które nie szukają sukcesu w gigantycznych scenografiach i oszałamiających efektach, ale w ważnych tematach. W ten sposób szukają drogi do widza. Przy obu produkcjach miałem swobodę, ale nie opuszczało mnie też szczęście – obaj reżyserzy byli szalenie dobrze przygotowani do pracy z kompozytorem – otwarci, a zarazem kompetentni i świadomi tego, co chcą osiągnąć.

[b]Inaczej pracuje się w Hollywood?[/b]

Jestem oswojony z każdą formą współpracy przy filmie. Można powiedzieć, że moja kariera przeszła pełen cykl – od bardzo niezależnych produkcji, przez średnie realizacje, aż po ogromne hollywoodzkie przedsięwzięcia. Znajduję przyjemność we wszystkich tych fazach mojej kariery i sposobach pracy. Każda z nich ma swoje nagrody. Nagrodą, jaką daje wielki hollywoodzki film, jest to, że trafia on w najdalsze zakątki świata i potem dostaję e-maile z Rio de Janeiro, Teheranu czy Tokio od ludzi, którzy słuchają mojej muzyki i coś ona dla nich znaczy. Mniejsze filmy nie mają tak globalnego życia, ale rekompensują to m.in. szansą twórczej swobody. A jej efekty też znajdują odbicie u odbiorców.

[b]Twórców, którzy sięgnęli po Oscara, Hollywood próbuje zaszufladkować. Nie miał pan z tym problemu?[/b]

Miałem. Po „Marzycielu“ zostałem kompozytorem muzyki do szlachetnych filmów z minionej epoki.

[b]Które z ostatnio zrealizowanych filmów z pana muzyką wywołały gorące reakcje?[/b]

Reklama
Reklama

Wielka epicka produkcja, w której Kanadyjczycy opowiedzieli o bitwie pod Passchendaele z I wojny światowej. Film otwierał festiwal w Toronto, odniósł w Kanadzie ogromny sukces. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z Kanadyjczykami, a także znakomitą ich orkiestrą.

[b]Teraz skończył pan film z Lasse Halstromem...[/b]

Tak. „Hachiko: A Dog’s Story“ to opowieść o psie, który jest wiernym przyjacielem profesora uniwersytetu i kompozytora. Po śmierci pana, przez dziewięć lat o tej samej godzinie, przybiega na stację. Główną rolę zagrał Richard Gere, jest to więc mój powrót do pracy z nim po filmie „Niewierna“.

[b]Jest jeszcze „City Island“. Co to za projekt?[/b]

To właściwie pierwsza moja komedia – opowieść o amerykańskiej rodzinie, gdzie ojciec grany przez Andy’ego Garcię jest strażnikiem więziennym i z tego powodu ma różne zabawne perypetie w domu.

Reklama
Reklama

[b]A „Projekt Chopin“ – pełnometrażowa animacja realizowana w Studiu Se-Ma-For?[/b]

Jako patriota jestem zafascynowany twórczością Chopina i jeżeli można włączyć się w realizację przygotowywaną na Rok Chopinowski, robię to bardzo chętnie.

Film
Nie żyje wielki artysta dokumentu Marcel Łoziński
Film
Nie żyje Terence Stamp. Słynny aktor miał 87 lat
Film
Narnia wraca na ekran z Meryl Streep. Reżyseruje autorka sukcesu „Barbie"
Film
Nie żyje krytyk filmowy Andrzej Werner
Film
Niedoszły Bond na tropie Laury Palmer z Yosemite, czyli serial „Dzikość” Netflixa
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama