Pewien pogląd na amerykański obraz – którego pokazu prasowego polski dystrybutor nie zorganizował – daje wypowiedź producenta Briana Grazera: – Tym razem profesor Langdon nie zatrzymuje się, by wygłosić mowę, lecz robi to w ruchu.
I już wszystko jasne. W kolejnym filmie według powieści Dana Browna liczy się przede wszystkim akcja. Twórcy przyznają, że filmowy „Kod da Vinci” był zbyt wierną adaptacją oryginału, przez co nużącą i nazbyt teatralną. „Anioły i demony” od początku miały być przede wszystkim thrillerem kręconym w znacznej części kamerą z ręki, którego oś stanowi jeszcze jedna spiskowa teoria dziejów wykreowana przez amerykańskiego pisarza.
Akcja filmu – z założenia nie tak kontrowersyjnego dla środowisk katolickich, jak „Kod...” – rozgrywa się głównie w Rzymie i nie jest prequelem, choć to pierwsza książka, w której pojawia się profesor Langdon (ponownie gra go Tom Hanks).
Znawca symboli trafia na ślad podziemnego – istniejącego od XVI w. – Bractwa Iluminatów, które planuje wysadzenie Watykanu w powietrze za pomocą antymaterii wykradzionej z genewskiego centrum badań jądrowych CERN. Pomaga mu w tym córka zamordowanego fizyka Vittoria Vetra (Izraelka Ayelet Zurer). Obydwoje mają tylko dobę na to, by odnaleźć tajną kryjówkę Iluminatów i zapobiec zniszczeniu Stolicy Apostolskiej.
W filmie zobaczymy także tak dobrych aktorów, jak m.in. Ewan McGregor, Stellan Skarsgad i Nikolai Lie Kaas.