Dziesięć lat temu rozpoczął się pierwszy z procesów, w których Giulio Andreotti – trzykrotny premier Włoch, były minister spraw wewnętrznych, minister obrony, minister spraw zagranicznych i dożywotni senator – został oskarżony o kontakty z mafią. Sąd orzekł o jego silnych związkach z gangsterami, które wykorzystał, by dojść do władzy i umocnić ją, ale Divo Giulio (polityk nazywany był też Boskim Juliuszem, przez analogię do Juliusza Cezara) nigdy nie został skazany.
Sorrentino przedstawia portret Andreottiego rysowany właśnie na tle tamtych oskarżeń i wcześniejszej fali morderstw na zlecenie oraz terroryzmu.
Sam ekranowy Divo z pozoru rysowany jest grubą kreską na granicy karykatury – grający go Toni Servillo (wyróżniony Europejską Nagrodą Filmową) sprawia wrażenie bardziej cyborga niż człowieka. W poruszającej, bo intymnej scenie nawet jego żona Livia spogląda na Andreottiego jak na przybysza z kosmosu. Ale narracja spoza kadru usprawiedliwia taki wybór. Oto mamy przed sobą człowieka, który przyznaje, że właściwie wszystko w życiu spłynęło po nim jak po kaczce. Poza śmiercią uprowadzonego przez Czerwone Brygady Aldo Moro.
Obok znakomitego aktorstwa siłą filmu Sorrentino jest jego forma pełna zaskakujących, niemal surrealistycznych sekwencji, dynamiczny montaż oparty na kontraście i ścieżka dźwiękowa. „Boski” otrzymał Nagrodę Jury na festiwalu w Cannes.
Jego bohater – dziś 90-letni autor sentencji, która zadomowiła się w języku włoskim „Władza to choroba, z której nikt nie chce zostać uleczony” – wyszedł z kina podczas projekcji.