Tę bezbarwność podkreśla wspaniały Janusz Gajos (dodatkowa, czwarta gwiazdka właśnie dla niego) w roli ojca Kamila – oportunisty totalnego, swoistego wzorca z Sevres.
„Musisz zawsze wiedzieć, kiedy, jak, z kim, dlaczego i po co” – wpaja synowi były akowiec, wieczny dyrektor, zasłużony działacz partyjny (ale ochrzcił syna gdzieś pod Jelenią Górą – „Takie były czasy”), który wierny swej maksymie życiowej założył w swym zakładzie komórkę związkową („Sto procent »Solidarności« mam” – oświadcza dumnie synowi).
Akcja filmu Morgensterna, zrealizowanego na motywach powieści Janusza Andermana „Cały czas”, rozgrywa się w latach 1980 – 1982. Kamil, student polonistyki, marzy o karierze literata. Brak mu talentu, ale pragnie sławy. Cena się nie liczy. Do PZPR jednak nie wstąpi, za to podpisze – choć z oporami – list przeciw cenzurze. Wyrzucą go ze studiów, za to wymieni go Wolna Europa. Piękna karta na przyszłość.
Tymczasem chroni się w zakładzie psychiatrycznym, by zdobyć żółte papiery ratujące przed wojskiem. Pomaga mu w tym ordynator (świetna Tamara Arciuch), idealny symbol schizofrenii PRL. Wstąpiła do partii dla stanowiska, ale sympatyzuje z opozycją – słucha „wrogich” rozgłośni i niecierpliwie czeka, aż to wszystko się wreszcie rozsypie. Kamil bez skrupułów wykorzystuje jej słabości. Dla niego to kolejna kobieta-szczebel do kariery.
Kamilowi zaufa też szalony pisarz schizofrenik (Pszoniak), informując o swoim opus magnum. Po jego śmierci Kamil nie zawaha się wydać jego powieści pod własnym nazwiskiem. Może wreszcie pławić się w oparach upragnionej sławy. Do czasu. W stanie wojennym chce być internowany, ale na jego nieuczciwych grach pozna się nawet ubek (Lubaszenko), kopami wyrzucając z miejsca obserwacji („Sp..., tu się pracuje”). Wstrząsa nim dopiero śmierć rodziców i pobyt w więzieniu. Ale w jego przemianę uwierzyć trudno.