Jeszcze niedawno szefowie hollywoodzkich studiów zachłystywali się finansowymi sukcesami trójwymiarowego "Avatara" i "Alicji w Krainie Czarów". A eksperci przewidywali, że nadchodzi epoka superprodukcji w 3D, mimo że widzowie muszą za nie więcej płacić. Jednak słabsze, niż oczekiwano, wyniki czwartej części "Shreka" sygnalizują, że ludzie mają dość drenowania kieszeni. Pójdą na film, o ile dostaną w zamian coś świeżego, a nie kontynuację kontynuacji – do tego na siłę zrealizowaną w trzech wymiarach.
O tym, że w kinie popularnym nadal jest miejsce na coś więcej niż tylko wizualne fajerwerki, świadczy "Incepcja", która po dwóch tygodniach od światowej premiery zarobiła ponad 226 milionów dolarów. To świetny rezultat. Aby przyciągnąć widzów, reżyser Chris Nolan nie potrzebował technologii 3D. Za to wymyślił fabułę, o jakiej nikomu wcześniej się nie śniło.
Cobb (Leonardo DiCaprio) i jego grupa tworzą zespół profesjonalnych złodziei. Od lat wiadomo, na co stać w kinie takich zawodowców. W czasach kasiarza Kwinty pewnie obrobiliby bank. W XXI wieku mogą także zdobyć sekretne dokumenty z jakiejś korporacji, by przekazać je konkurencji. W "Incepcji" wykradają informacje. Tyle że nie z bankowej skrytki czy komputera, ale wprost z... ludzkiego umysłu!
Nolan pokazuje, że można ingerować w cudze sny. Niczego niepodejrzewająca ofiara śpi sobie w najlepsze, a tymczasem Cobb i spółka włamują się do jej podświadomości w poszukiwaniu najpilniej strzeżonych sekretów.
Umysł w filmie Nolana jest jak wielopoziomowy labirynt, którego odkrywanie grozi zatraceniem się w iluzji. Nie tylko dlatego, że sen w "Incepcji" do złudzenia przypomina rzeczywistość. Można go również do woli zaprojektować, co daje człowiekowi poczucie boskiej mocy. Życie w realu nie zapewnia takich atrakcji.