W połowie lat 60. postanowił nie tylko przewyższyć swoje wcześniejsze dokonania (m.in. „Cena strachu” i „Widmo”), ale także utrzeć nosa przedstawicielom francuskiej Nowej Fali. Oni krytykowali go za to, że nie stawia w kinie na improwizację i żywiołowość, ale skrupulatnie, wręcz obsesyjnie, planuje swoje filmy.
Clouzot zamierzał przyćmić twórczość Godarda, Rohmera i innych, opracowując nowy język filmowy. A jego opus magnum było „Inferno” – zmysłowy i mroczny thriller o chorobliwej zazdrości, w którym główne role powierzył Romy Schneider i Serge’owi Reggianiemu. Ona wcieliła się w Odette. On w jej zazdrosnego męża Marcela. Narracja, prowadzona z punktu widzenia mężczyzny, miała odzwierciedlać stan umysłu bohatera z trudem odróżniającego własne fantazje od rzeczywistości.
Clouzot otrzymał od Amerykanów nieograniczony budżet na testy, które pozwoliłyby mu opracować wizualną stronę filmu. I cóż – wolność twórcza, nadmierne ambicje i skala przedsięwzięcia okazały się zabójcze dla „Inferno”.
Na planie – podobnie jak w thrillerze Clouzot – rozpętało się piekło. Ekipa nie rozumiała intencji i wizji reżysera. On sam był coraz mniej pewny tego, co chce osiągnąć. Pomiatał aktorami, wpadał w furię. Skończyło się odejściem Reggianiego i zawałem Clouzota. Reżyser co prawda przeżył, ale nigdy już nie wrócił do dawnej formy.
Dokument Serge’a Bromberga i Ruxandry Medrei odtwarza okoliczności realizacji filmu, ale przede wszystkim prezentuje to, co się z niego zachowało. Kilka sekwencji z udziałem Reggianiego i Schneider. A także niemające końca zdjęcia testowe. To one stanowią największą atrakcję. Gdyby mogli je zobaczyć Salvador Dali czy David Lynch, to pewnie zzielenieliby z zazdrości – tak bardzo surrealistyczna, ale niezwykle pociągająca i naładowana erotyzmem, była wizja Clouzota.