Ozu interesował się tylko jednym tematem: rodziną, a w jego obrębie tylko jednym wątkiem – jej rozkładem. Bohaterami jego filmów są więc nie członkowie społeczeństwa, lecz rodziny. Ich horyzont nie przekracza progu domu.
Ozu doprowadził do doskonałości własny, pełen prostoty i dyskrecji styl, oparty na cierpliwej obserwacji zachowań bohaterów, ich nastrojów, reakcji, wyznań. Zrealizował aż 53 pełnometrażowe filmy, z których na polskie ekrany trafił w 1960 r. tylko jeden, ten najgłośniejszy, ale wyłącznie do dyskusyjnych klubów filmowych. To uważana powszechnie przez historyków kina za arcydzieło “Tokijska opowieść”.
Dzięki firmie Gutek Film mamy niepowtarzalną okazję sprawdzić, jak na dużym ekranie prezentuje się dziś. Czy to już tylko szacowny zabytek, czy też nadal żywy kawałek wspaniałego kina?
Fabuła jest nieskomplikowana, z czasem wielokrotnie kopiowana przez filmowców z Europy i Hollywood. Mieszkający na prowincji starzy rodzice pragną odwiedzić w Tokio dorosłe dzieci. Wiele sobie po tej wizycie obiecują, ale rzeczywistość szybko sprowadza ich na ziemię. Potomkowie nie mają dla nich czasu, zajęci swymi zawodowymi sprawami. Syn lekarz – pacjentami, córka – salonem piękności. Nie dochodzi do żadnej kłótni ani wylewania żalów czy wzajemnych pretensji. Tylko synowa, wdowa po drugim z synów, który zginął na wojnie, próbuje sprostać oczekiwaniom teściów. Ale z góry wiadomo, że happy endu nie będzie.
Ozu nikogo nie oskarża, nie potępia. Jak pod mikroskopem obserwuje zanikanie rodzinnych więzi. Przy tym przedstawia swą opowieść w powolnym rytmie, przy niemal nieruchomej kamerze, narrację całkowicie podporządkowując psychice postaci, ich doznaniom i uczuciom, a nie akcji, która w klasycznym znaczeniu właściwie nie istnieje.