Już w debiutanckiej „Czekoladzie", w 1987 r., wróciła do Afryki, by opowiedzieć o napięciach na tle rasowym w krajach wyzwalających się z kolonializmu. Bohaterem „Pięknej pracy" był eksoficer Legii Cudzoziemskiej wspominający czas stacjonowania w Afryce, w „Białej Afryce" towarzyszyła z kamerą kobiecie, która w rozdartej rewoltą Afryce nie chciała opuścić swojej plantacji kawy. Ale były filmy, w których Denis pokazywała delikatne relacje międzyludzkie – „Głód miłości", „35 kieliszków rumu" czy „Isabelle i mężczyźni", gdzie jako paryska artystka szukała miłości Juliette Binoche.
W nowym filmie Claire Denis wyprawiła się w kosmos. „High Life" nie jest jednak przygodowym obrazem s.f. To raczej studium człowieczeństwa u progu apokalipsy, kiedy nie ma już nadziei, ale człowiek próbuje ocalić chociaż jej cząstkę.
Monte został wysłany w przestrzeń kosmiczną z innymi więźniami, którzy zgodzili się wziąć udział w eksperymencie i dzięki temu odzyskać choćby niewielką szansę na spędzenie reszty życia poza celą. Ale statek kosmiczny też okazał się pułapką, a wyprawa nie miała szansy na powrót. Na pokładzie zaś jest lekarka przeprowadzająca medyczne eksperymenty i Monte, wcale tego nie chcąc, został ojcem. Ma córkę, którą wychowuje od niemowlaka.
W przestrzeni kosmicznej były też inne statki skazane na zagładę. W pewnym momencie maszyna Montego łączy się z jedną z nich. Ale tam ocalały tylko dwa psy.
Na statku wracają obrazy z Ziemi, z dawnego życia. Dziecko przeskakujące fale, mecz rugby, fragment dokumentu Edwarda S. Curtisa z 1914 r. „Land of the Head Hunters", w którym pojawiają się Indianie Kwakwala. Denis Claire włącza nadchodzącą apokalipsę w dzieje ludzkości. Robi film o samotności we wszechświecie i wątłej nadziei mimo wszystko.