Jest jak biała kartka, na której kreśli swoje role rysikiem grubości szpilki. Jednak ta pajęcza nić, którą „szyje” swe postaci, trzyma szwy na potęgę. Na tyle, że tylko Joanna Kulig zdołała odebrać jej nagrodę za najlepszą rolę żeńską na ceremonii Europejskich Oscarów za interpretację Antonii w „Szczęśliwym Lazzaro”, okrzykniętym tam najlepszym filmem europejskim. Alba Rohrwacher, która postać tę zagrała u siostry, Alice Rohrwacher, zaczyna rozdawać karty w europejskim kinie. Tę nagrodzoną licznymi statuetkami, w tym trzema prestiżowymi David di Donatello aktorkę widzieliśmy w Polsce w „Samotności liczb pierwszych” i „Złaknionych” Saveria Costanzo, prywatnie jej partnera życiowego, „Cudach” Alice Rohrwacher, „Jestem miłością” Luki Guadagnino, „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” i „The Place” Paola Genovese. Na Festiwalu „Dwa Brzegi” zaprezentowano jej kreacje u Laury Bispuri w filmach „Zaprzysiężona dziewica” i „Moja córka”. Krucha, o jasnej karnacji i rudych, niesfornych włosach aktorka intryguje odmienną urodą. Jest niczym elf. Kameleon. Ma oczy sfinksa i podobną jak Tilda Swinton androgynię. Lubi zwracać na siebie uwagę w kinie, jakby na przekór nieśmiałości, która, mam wrażenie, towarzyszy jej nadal. A życie prywatne to teren zaminowany, którego strzeże, odpowiadając na każde pytanie tym samym zdaniem: „Opowiadam siebie we własnych filmach”. Najwięcej o Albie dowiemy się z komedii „Nadmiar łaski” Gianniego Zanasi. W tym filmie o chaosie dnia codziennego praktycznie nie schodzi z ekranu, tworząc arcyciekawy portret współczesnej nam kobiety. 27 lutego 2019 skończyła 40 lat. Na „czerwonych dywanach” festiwali „kradnie spojrzenia” niczym modelka na wybiegu. By zaraz potem zagrać ikonę codzienności, wtopić się w tło, niemal zniknąć. Oglądałam ceremonię wręczania Europejskich Nagród Filmowych w Sewilli. Alba siedziała na sali zaraz za Tomaszem Kotem. Statuetki nie dostała. Ale zmrużone w zasłuchaniu oczy i uśmiech, z jakim słuchała przemawiającego w imieniu Joanny Pawła Pawlikowskiego świadczą o jednym. Alba, co po włosku znaczy „świt”, wie, że wszystko przed nią!
Albo, podobno w pani rodzinnym domu, na farmie pszczół nieopodal Orvieto, gdzie w dzieciństwie przeniosła się pani wraz z rodziną z Florencji, nie było kamery, zwyczaju filmowania rodzinnych spotkań, ani nawet częstego robienia zdjęć. Co skłoniło panią, by zostać aktorką?
Właściwie to sama nie wiem.
Mówiono mi, że to ulubiona Pani odpowiedź.
Chciałam być lekarzem. Ale wszystko zaczęło się od teatru. Już po powrocie do miasta. Potem była trupa teatralna Emmy Dante. Praca nad ciałem. I praca ciałem. Wydobywanie z siebie tego, czego nie tylko nikt więcej, ale ja sama się nie spodziewałam. Dopiero potem przyszedł czas Centro Sperimentale di Cinematografia.
Ciało, fizyczność jest Pani wielkim atutem. Kruchość, eteryczność i zdolność wtopienia się w tło, by zaraz wyraźnie wybić się na pierwszy plan. Pamiętam pani nagrodzoną statuetką David di Donatello rolę córki w filmie„Ojciec Joanny”. Pupi Avati powierzył pani arcytrudną rolę dziewczyny, której odebrano prawo do samostanowienia.
To był piękny czas intensywnej pracy nad scenariuszem, który sam w sobie był literaturą. Lata 30. ubiegłego wieku. Pupi Avati, legenda naszego kina, dopisywał na bieżąco dialogi szyte jakby na miarę. Do tego idealny partner na planie, Silvio Orlando. I rzeczywistość, która dostarczała nam na bieżąco materiału do wykorzystania. Przypadki tego typu opresji wobec kobiet opisywano w gazetach. A my czerpaliśmy z nich budując role. Fascynujące wspomnienie.
Kluczowym okazało się dla pani spotkanie Saveria Costanzo i jego film „Samotność liczb pierwszych”, jeden z moich ulubionych.
To prawda! Książkę o tym samym tytule, na podstawie której powstał film, pokochaliśmy we Włoszech wszyscy. Główni bohaterowie próbują się do siebie zbliżyć, ale z racji traum z dzieciństwa, niczym tytułowe liczby pierwsze, nie mogą. Saverio odszedł po części od literackiego pierwowzoru, by zachować jej ideę. Luca musiał znacznie przytyć, ja schudnąć. Ale może ten film da się zobaczyć na DVD? Nie będę opowiadać dalej.
Stała się pani dzięki tej roli odtwórczynią postaci transgresywnych, podejmujących walkę, na przekór eterycznej aurze. Ostatnio zmierzyła się pani z sacrum w komedii all’italiana „Nadmiar łaski” Gianniego Zanasi. Przypominają się złote czasy tego gatunku i wielkie nazwisko włoskiego kina: Mario Monicelli.
Bardzo się cieszę, że wspomniała pani to nazwisko. To zaszczyt. Mario Monicelli to wielki mistrz, z pewnością punkt odniesienia, zarówno świadomy, jak i podświadomy. Ufam, że patronował nam „z góry”. A faktycznie to słodko–gorzka opowieść o naszych czasach, w których wszystko wokół, co ma nam życie ułatwić, komplikuje je .
Film porusza niezwykle aktualne tematy, jak choćby zabieganie w codzienności, co odbiera nam intuicję. Kryzys duchowości, brak kontaktu z samym sobą. Jakby wszystko stanęło na głowie!
O tak, niestety! Sądzę, że film traktuje te kwestie z delikatnością, bez przesadnej dydaktyki. Dlatego od razu pokochałam Lucię, z całym tabunem spraw, które na siebie bierze i jakimś cudem ciągnie to wszystko do przodu, choć mamy wrażenie, że nie da rady. To ekwilibrystka na skraju przepaści, która wciąż o włos unika katastrofy. Gianni opowiadał mi o niej, a ja poczułam, że ta bohaterka może mi coś dać, a ja mogę dać jej coś z siebie w zamian.
Lucia to przede wszystkim matka. A pani, po całej serii ról matek, tych obsesyjnych, zaborczych, czy wręcz wyrodnych, portretuje matkę naszych czasów: praktycznie singielkę, która dwoi się i troi, by związać koniec z końcem. Ale zachowuje pryncypia. To rodzaj manifestu?
Być może. Z pewnością film miał swój oddźwięk we Włoszech. Po projekcjach kobiety, matki, podchodziły do mnie, dziękowały, mówiąc, że w pewien sposób odnajdują się w postaci Lucii, która moim zdaniem jest wyjątkowa. Postać, którą grałam u boku Adama Drivera w „Złaknionych” u Saverio (Costanzo – przyp. AŻ) to kobieta, która credo przekształca w obsesję, wierzy we własną wizję, która eliminuje wolę innych. U Laury (Bispuri – przyp. AŻ) w „Mojej córce” faktycznie przekraczam wszelkie granice zła. Matka, którą zagrałam u Alice (Rohrwacher – przyp. AŻ) w „Cudach” podporządkowuje się potrzebom innych, na niekorzyść ego.
A propos cudów, taki cud zdarza się właśnie Lucii, objawia jej się Madonna. Film krąży wokół tematu współczesnej niezdolności do wiary, a wiara ma symbolizować pewien rygor, który trzyma nas w pionie.
I potrzebę konfrontowania się. Choćby z samym sobą. Potrzebę słuchania, wsłuchania się w siebie. Lucia nie ma na to czasu. Prowadzi frenetyczny tryb życia i by dotrwać do końca miesiąca podejmuje się szeregu drobnych prac. Postać, która jej się objawia, Madonna, to rodzaj świadomości, głos wewnętrzny, obraz zapamiętany z dzieciństwa, gdy wiara jest silna i prosta, oczywista. Kwestia wiary staje się punktem zapalnym, a moja bohaterka poddaje ją w wątpliwość. Podejmuje wyzwanie, by tę wiarę odzyskać. Choćby tę w siebie samą!
Relacja z filmową córką, której przypisano ”łatkę” odmieńca, bo jej mama widzi Madonnę, ma rys z pani przeszłości. W dzieciństwie, z niemieckim nazwiskiem po tacie, który zdecydował się zostać hodowcą pszczół, przeniosłyście się z siostrą z florenckiej szkoły do maleńkiej miejscowości „dwadzieścia minut samochodem od Orvieto”. Jak pomagała pani tej tak bardzo do pani podobnej fizycznie, świetnej debiutantce?
To prawda. Pracowaliśmy z Giannim, by role były wiarygodne, a Rosa, która nigdy wcześniej nie pojawiła się na ekranie, faktycznie zagrała świetnie. Bardzo lubię ten moment pod koniec filmu, gdy matka z córką spacerują razem. I w pewnym momencie, widziane z oddali, od tyłu, w ciemności, potem z boku, stają się jednością. Nie sposób ich odróżnić. Dotarły do siebie nawzajem!
Osobnym bohaterem jest krajobraz Tuscii, pola zbóż w zielonej Umbrii, gdzie spędziła Pani dzieciństwo. Krainy grot, świętych lasów, Asyżu, Gubbio, Świętego Franciszka. Nie tęskni pani za tym?
Tęsknię.
Jak przebiegały zdjęcia w krainie dzieciństwa?
Praca na planie w tej okolicy wydała się naturalna. Wzrastałam kilka kilometrów od miejsca, gdzie kręcono część zdjęć. Dla mnie to był znak. Bohaterka, z którą czuję taką więź, mieszka w mojej okolicy. I jako geolog walczy o ochronę tej właśnie ziemi.
Jeśli mowa o trosce o ziemię, od razu przychodzi na myśl pani siostra, Alice Rohrwacher. Toczy teraz prywatny bój. Walkę z monokulturą leszczyny, która zagraża naturalnemu porządkowi przyrody Waszego regionu. I lokalnym hodowcom oraz tamtejszej, nieuprzemysłowionej produkcji. Usłyszano ją w parlamencie. Obie panie praktykujecie ekologię, a nie tylko o niej mówicie. Bardzo cenię pani rolę w „Cudach” Alice Rohrwacher. I opowieść o bajecznej etruskiej krainie. To film, którym podbiły panie największe festiwale.
To oczywiście bardzo ważny dla nas film. Rodzaj credo. Ale nie powiem ile prawdy z naszego życia zawarłyśmy w opowieści o rodzinie i hodowli pszczół.
Takim manifestem jest też „Szczęśliwy Lazzaro”, którym Alice Rohrwacher wyraża żal za odchodzącym w przeszłość światem wiejskim. Uchwyca nieodwracalne zmiany jakie niesie migracja do miast. Porażające są informacje o pustoszejących wioskach, miasteczkach we Włoszech.
Fakt. Niestety tak się dzieje.
Jak się współpracuje z Alice Rohrwacher, reżyserem?
Praca z nią jest łatwa, witalna, „rodzinna”. Posługujemy się tym samym emocjonalnym i artystycznym alfabetem. Mogłybyśmy wybrać się kręcić film na Marsa i wystarczyłoby nam na siebie spojrzeć, byśmy poczuły się jak w domu.
Pani bohaterka w „Szczęśliwym Lazzaro”, Antonia, to znów postać hiperwrażliwa. To ona wyczuwa, że Lazzaro jest świętym.
Tak, podobno to moja „aura”. W końcu wychowałam się w Umbrii! Rzeczywiście ostatnio zagrałam w serialu „Cud”. Autor książki, Niccolo` Ammaniti, podjął się reżyserii własnego dzieła. To ekscytujące znaleźć się w rękach pisarza na planie jego filmu!
Chcę podzielić się z panią fascynacją pewną aktorką. To Tilda Swinton. Zagrała pani jej córkę w „Jestem miłością” Luki Guadagnino. Macie wiele wspólnego. I nie chodzi jedynie o wygląd. Czy zabrzmiało to jak komplement?
Gigantyczny! Uwielbiam Tildę! Praca z nią to jedno z piękniejszych doświadczeń mego życia!
A aktorskie wzorce, z których pani czerpała?
Oj, jest ich tyle. Monica Vitti, Gena Rowlands, Anna Magnani.
Z kim chciałaby pani zagrać?
Louis Garrel i Matthieu Almaric. Ale jest takie włoskie przysłowie, że o marzeniach nie wolno mówić!
Jedno na pewno się sprawdziło. Została pani narratorką „Genialnej przyjaciółki” w reżyserii Saveria Costanzo.
Tak! Wszystkie jej powieści przeczytałam jednym tchem! Jestem prawdziwą wielbicielką Eleny Ferrante.
A nad czym Pani teraz pracuje?
Właśnie skończyłam zdjęcia do filmu Jonathana Nossitera „Ultime parole”/”Ostatnie słowa”. W obsadzie Nick Nolte, Charlotte Rampling i Stellan Skarsgard. Zaskakuje mnie ilość propozycji, jakie dostaję.
Z radością dostrzegłam panią, wraz z Saveriem Costanzo, na zdjęciach z inauguracji wystawy o Marcello Mastoiannim. Była pani ubrana w żółty sweter, który Alice miała ze sobą w Cannes. To jakiś rodzinny amulet?
Tajemnica! Ale wystawa była wspaniała. Marcello Mastroianni to jedna z postaci, która mnie ukształtowała. Podobnie jak Bernardo Bertolucci, w którego odejście wciąż nie mogę uwierzyć.
Wracając do tytułu filmu, który uparcie będę polecać, tj. „Nadmiar łaski”. Czy pani zdaniem łaski może być za wiele?
Kto wie!… Ale nie, nie sądzę!
Gratuluję box office’u filmu we Włoszech!
Dziękuję, droga Anno!
Włoski Instytut Kultury w Warszawie oraz Kino Muranów już po raz ósmy zapraszają na przegląd najnowszych filmów z Półwyspu Apenińskiego: Cinema Italia Oggi, ktory potrwa do 2 kwietnia. W ramach przeglądu będzie można obejrzeć filmy, które biły rekordy oglądalności, urzekły krytyków i zdobyły nagrody na festiwalach w kraju i za granicą - najlepsze włoskie produkcje z ostatnich lat.
Jest jak biała kartka, na której kreśli swoje role rysikiem grubości szpilki. Jednak ta pajęcza nić, którą „szyje” swe postaci, trzyma szwy na potęgę. Na tyle, że tylko Joanna Kulig zdołała odebrać jej nagrodę za najlepszą rolę żeńską na ceremonii Europejskich Oscarów za interpretację Antonii w „Szczęśliwym Lazzaro”, okrzykniętym tam najlepszym filmem europejskim.
Alba Rohrwacher, która postać tę zagrała u siostry, Alice Rohrwacher, zaczyna rozdawać karty w europejskim kinie. Tę nagrodzoną licznymi statuetkami, w tym trzema prestiżowymi David di Donatello aktorkę widzieliśmy w Polsce w „Samotności liczb pierwszych” i „Złaknionych” Saveria Costanzo, prywatnie jej partnera życiowego, „Cudach” Alice Rohrwacher, „Jestem miłością” Luki Guadagnino, „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” i „The Place” Paola Genovese.
Na Festiwalu „Dwa Brzegi” zaprezentowano jej kreacje u Laury Bispuri w filmach „Zaprzysiężona dziewica” i „Moja córka”. Krucha, o jasnej karnacji i rudych, niesfornych włosach aktorka intryguje odmienną urodą. Jest niczym elf. Kameleon. Ma oczy sfinksa i podobną jak Tilda Swinton androgynię. Lubi zwracać na siebie uwagę w kinie, jakby na przekór nieśmiałości, która, mam wrażenie, towarzyszy jej nadal. A życie prywatne to teren zaminowany, którego strzeże, odpowiadając na każde pytanie tym samym zdaniem: „Opowiadam siebie we własnych filmach”. Najwięcej o Albie dowiemy się z komedii „Nadmiar łaski” Gianniego Zanasi. W tym filmie o chaosie dnia codziennego praktycznie nie schodzi z ekranu, tworząc arcyciekawy portret współczesnej nam kobiety. 27 lutego 2019 skończyła 40 lat. Na „czerwonych dywanach” festiwali „kradnie spojrzenia” niczym modelka na wybiegu. By zaraz potem zagrać ikonę codzienności, wtopić się w tło, niemal zniknąć.
Oglądałam ceremonię wręczania Europejskich Nagród Filmowych w Sewilli. Alba siedziała na sali zaraz za Tomaszem Kotem. Statuetki nie dostała. Ale zmrużone w zasłuchaniu oczy i uśmiech, z jakim słuchała przemawiającego w imieniu Joanny Pawła Pawlikowskiego świadczą o jednym. Alba, co po włosku znaczy „świt”, wie, że wszystko przed nią!