– Zapowiedziałem Nikołajowi Nikitinowi, selekcjonerowi Berlinale, że jeśli za rok w głównym konkursie nie będzie naszych tytułów, zatkniemy polską flagę na Bramie Brandenburskiej – powiedział "Rz" Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich. – Oglądam propozycje głównych konkursów najważniejszych festiwali i polskie produkcje mogłyby się w nich znaleźć. Problem w tym, że Polska przestała być modna.
– Czasami wśród selekcjonerów panuje moda na określone kinematografie lub twórcę. Złośliwi określają to mianem abonamentu – uważa Agnieszka Odorowicz, dyrektor Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. – Nie zapominajmy także, że zwykle w każdym konkursie przynajmniej połowa miejsc jest zarezerwowana dla celebrytów światowego kina. Swoją pulę ma kinematografia organizatorów. W praktyce oznacza to, że o kilka wolnych miejsc rywalizuje kilka tysięcy filmów.
Dyrektor Odorowicz przypomina, że w 2011 roku ponad 150 naszych filmów fabularnych uczestniczyło w ponad 350 festiwalach i przeglądach, zdobywając ponad 60 nagród.
W kuluarach Berlinale polscy dziennikarze wzdychają jednak do "Róży" Wojciecha Smarzowskiego, która pasowałaby do tegorocznego konkursu, pokazującego świat pełen gwałtu. Ale festiwale klasy A mogą włączać do konkursów tytuły, które nie znalazły się dotąd na żadnej innej imprezie międzynarodowej. "Róża" była już pokazywana na Warszawskim Festiwalu Filmowym, a wszelkie decyzje w takich sprawach podejmują producenci.
– Na świecie jest 11 festiwali klasy A – mówi Włodzimierz Niderhaus, producent "Róży". – Zastanawialiśmy się długo i zdecydowaliśmy się na festiwal warszawski, który "Róża" wygrała.