Niczego nie żałuję

1 czerwca 2012 roku Morgan Freeman kończy 75 lat

Publikacja: 01.06.2012 18:29

Przypominamy wywiad Barbary Hollender z Morganem Freemanem z 2001 roku

Czuje się pan szczęśliwym człowiekiem?

MORGAN FREEMAN:

Tak, spełniły się moje dziecięce sny. Jako mały chłopiec nigdy nie marzyłem, żeby być prezydentem Stanów Zjednoczonych, biznesmenem czy strażakiem. Chciałem być aktorem. Czułem, że mam do tego talent. W szkolnych latach kochałem kino. Ale, oczywiście, ta wielka podróż znad Missisipi do Los Angeles nie była łatwa.

Co było najtrudniejsze?

Początek drogi: znalezienie drzwi, które pozwoliłyby mi wejść do świata sztuki.

Znalazł je pan na Broadwayu.

Tak. Wszedłem do zawodu przez nowojorskie sceny, przez taniec.

Powiedział pan kiedyś, że teatr jest znakomitym miejscem do zaczynania aktorskiej kariery. Dlaczego tak pan uważa?

Teatr daje kontakt z publicznością i natychmiastową satysfakcję. Poza tym to szkoła aktorskiej techniki i odpowiedzialności za rolę. W filmie wszystko jest bardziej ulotne, efekt twojej pracy zależy od wielu osób. Ale jednocześnie kino dodaje grze aktora magii. Nie mówiąc już o tym, że przynosi znacznie większe pieniądze za znacznie mniejszą pracę.

Trafił pan do kina dopiero w latach siedemdziesiątych, był pan już wówczas prawie czterdziestolatkiem. Nie żałuje pan straconych lat młodości?

Nigdy niczego nie rozpamiętuję i nie użalam się nad sobą. Zacząłem pracować, kiedy miałem 21 lat. Dopiero koło trzydziestki stałem się profesjonalistą. Pierwszą większą rolę filmową dostałem dziesięć lat później. Po drodze miałem wiele przystanków i wiele chwil zwątpienia, kiedy chciałem wszystko rzucić i powiedzieć sobie: "Trudno, nie udało się". Dzisiaj niczego nie żałuję, czasem tylko wspominam te trudne momenty i cieszę się, że mnie nie złamały. Dziękuję niebiosom, że w końcu wszystko się ułożyło.

Co panu pomogło przetrwać trudne chwile?

Ludzie, okoliczności. Na przykład w Nowym Jorku zakochałem się w pewnej kobiecie. Ona też bardzo mnie lubiła. Miała firmę, czasem u niej pracowałem. Kiedy w jej biurze zwolnił się stały etat, byłem szczęśliwy. Wreszcie jakaś stabilizacja! A ona mi tego etatu nie dała. Powiedziała: "Jeśli cię zatrudnię, przestaniesz chodzić na przesłuchania." I to była prawda. Gdybym miał stałą pracę, przywiązałbym się do niej, do firmy i nigdy nie zostałbym aktorem. Dzisiaj jestem tej kobiecie bardzo wdzięczny.

Czy pańską drogę do aktorstwa utrudnił fakt, że jest pan Afroamerykaninem?

Nie mógłbym tak powiedzieć. Każdy człowiek napotyka w życiu jakieś bariery, które musi pokonać, mosty, przez które musi przejść. Jeśli się pracuje, dąży do czegoś, to się je przekracza. Nie lubię skarg i narzekań. Jeśli uważasz, że coś powinno się zmienić, zmieniaj to. Najłatwiej jest powiedzieć: "Nie dają mi..." Dla mnie takie stwierdzenie jest ucieczką, zrzuceniem z siebie odpowiedzialności za własne życie.

Nie sądzi pan jednak, że na przebieg pana kariery miał wpływ kolor skóry?

Ależ oczywiście, że miał. Wszystko ma znaczenie. To kim jesteś, w jakiej rodzinie się urodziłeś, jakie szkoły skończyłeś, czy podano ci życie na talerzu, czy musiałeś o nie walczyć. Ale żeby tłumaczyć niepowodzenia kolorem skóry? Czy pani ma mnie mniej lub bardziej lubić tylko dlatego, że mam czarną skórę?

Podczas rozmów z czarnoskórymi aktorami i reżyserami często słyszę o dyskryminowaniu Afroamerykanów w kinie amerykańskim. Pan jest pierwszym czarnoskórym artystą, który nie oskarża Hollywoodu.

Bronię Hollywoodu. To, co było wczoraj, było wczoraj. Poza tym uważam, że gdyby czarni pisali historię świata, to nie byłoby w niej białych. Każdy opowiada swoją historię. A Hollywood tworzyli biali. My wnieśliśmy do niego niewiele, więc jak możemy mieć pretensje? Hollywood jest zresztą systemem otwartym. Bo kino to biznes, regulowany przez popyt. Nie widzę powodu, by dzisiaj wygrywać cokolwiek, powołując się na niewolnictwo i kolor skóry.

Grał pan w filmach wybitnych artystów: Beresforda, Spielberga, Eastwooda, Darabonta, Finchera. Jak wybiera pan role?

Najważniejsza jest dla mnie historia i to, czy jest w niej bohater, którego rozumiem. Zdarzało mi się, że czytałem świetne teksty, ale zachwycając się nimi, nie znajdowałem w nich roli dla siebie. Wówczas odmawiałem.

Jak wielu innych aktorów, sam stanął pan za kamerą.

Różni ludzie, których bardzo szanuję, mówili mi, że mam oko do reżyserii, że czuję, gdzie powinna stać kamera, umiem budować nastrój. Dlatego chciałem spróbować.

Powiedział pan, że aktorstwo to udawanie. Czym więc jest reżyseria?

To układanie klocków. Człowiek ma scenariusz i posługując się nim musi różnymi elementami zapełnić wielką dziurę wyobraźni. Trzeba wiedzieć, jak osiągnąć efekt, który się wymarzyło.

Co jest pana pasją poza aktorstwem i reżyserią?

Żeglowanie. Bardzo poważnie je traktuję, jest dla mnie czymś w rodzaju zbawienia. Kiedy człowiek odnosi sukces, musi mieć czasem możliwość nabrania dystansu do wszystkiego, co się wokół niego dzieje. Musi spojrzeć na świat i siebie z daleka, z innej perspektywy. Żeglowanie mi w tym pomaga.

A o czym pan marzy?

Wszystkie moje sny związane są z pracą.

Przypominamy wywiad Barbary Hollender z Morganem Freemanem z 2001 roku

Czuje się pan szczęśliwym człowiekiem?

Pozostało 98% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu