Mocne historie Amerykanów

Twórcy z USA na razie zdominowali festiwal, ale też umieją robić filmy społeczne, jak i delikatne opowieści miłosne - pisze Barbara Hollender

Aktualizacja: 03.09.2012 09:13 Publikacja: 02.09.2012 20:11

Philip Seymour Hoffman jako tytułowy „Mistrz” u Paula Thomasa Andersona

Philip Seymour Hoffman jako tytułowy „Mistrz” u Paula Thomasa Andersona

Foto: Kadr z filmu

Korespondencja z Wenecji

Po pięcioletniej przerwie wrócił do kina Paul Thomas Anderson, twórca „Magnolii” i „Niech poleje się krew”. Tylko to wystarczyłoby, żeby w Wenecji przed pokazem prasowym już pół godziny przed rozpoczęciem seansu pod kinem stała długa kolejka.

Przyciągały jednak i nazwiska aktorów: Joaquina Phoeniksa i Philipa Seymoura Hoffmana, a także sama historia, która miała nawiązywać do początków ruchu scjentologicznego.

Mistrz manipulacji

Akcja „Mistrza” toczy się w latach 50. Freddie Quell  Phoenix) ma za sobą traumę II wojny światowej. Jest prostym facetem, który nie umie znaleźć miejsca w dostatniej Ameryce. Niewiele zresztą potrafi. Los styka go z autorem rozpraw psychologicznych, który dla swojej filozofii zdobywa coraz więcej wyznawców.

Niewiele wiem o dzisiejszej sytuacji scjentologów. Ale przestudiowałem początki tego ruchu i mojego mistrza wzorowałem na postaci Rona Hubbarda - mówił w Wenecji Anderson. Na pytanie o stan swojej dawnej przyjaźni ze scjentologiem Tomem Cruise’em odpowiedział: Pozostaliśmy przyjaciółmi, reszta jest naszą prywatną sprawą.

"Mistrz” to koncert gry Phoeniksa i Seymoura. Phoenix w Wenecji sprawiał wrażenie, jakby nie wyszedł ze skóry Freddiego. Na konferencji odpalał papierosa od papierosa, wiercił się na krześle, nie odpowiadał napytania. Seymour zaś przyznał: „Obaj zagraliśmy bestie”.
-  Dla mnie „Mistrz” to love story o tych dwóch mężczyznach stwierdził Paul Anderson.

I to jest zarzut, jaki można filmowi postawić. Twórca „Magnolii” opowiedział o emocjonalnym i intelektualnym uwiedzeniu: mistrz scjentologii chce zawładnąć duszą prostego, wręcz prymitywnego faceta. Anderson nie pokazał natomiast mechanizmu manipulacji, nie próbował przeanalizować metod, jakimi szarlatan porywa tłumy, omamiając ludzi inteligentnych. Widząc w końcowych ujęciach sale pełne wyznawców nowego mistrza, nie rozumiem, czym ich do sekty przyciągnął.

Niszcząca zachłanność

„Mistrz” jest kolorową, fantastycznie zrealizowaną i świetnie zagraną wydmuszką. Zmarnowaną szansą. Znacznie ciekawszy obraz kryzysu wartości niesie „Za wszelką cenę” Ramina Bahraniego. W tym osadzonym w środkowej Ameryce filmie o relacjach ojca i syna, żony i męża, dwóch braci pobrzmiewają echa powieści Johna Steinbecka, dramatów Arthura Millera czy Sama Sheparda.

Bohater Henry Whipple, demonicznie zagrany przez Dennisa Quaida, na początku filmu powie synowi: „Mężczyzna, który pragnie, żyje”. On wierzy, że trzeba „iść do przodu albo umrzeć”, ale okaże się, że zachłanność może zniszczyć. Bahrani portretuje Amerykę pełną nieujarzmionych ambicji, pozbawioną hamulców, a przecież wciąż broniącą rodziny. Bez zważania na koszty.

-  Chciałem pokazać ludzi chorych na sukces - mówi Bahrani. - Zapytać, co się dzieje, gdy pieniądze stają się dla nich ważniejsze niż rodzina, sąsiedzi, społeczność, w jakiej żyją. Co musi nastąpić, żeby się opamiętali. Nie daję zresztą łatwych odpowiedzi i nie stawiam kropek nad„i”.

W roli syna, który chce wyrwać się spod władzy ojca, wystąpił Zac Efron. To kolejna, po Kristin Stewart czy Robercie Pattinsonie, młodzieżowa gwiazdka, która próbuje sił w poważnych rolach.

- Pochodzę z małego miasteczka, sam chciałem się wyrwać z prowincji - powiedział mi Zac Efron. - Ale w pewnym momencie młody aktor, któremu się powiodło, musi wybrać: iść w stronę superprodukcji i wielkich pieniędzy czy próbować sił w kinie artystycznym. Mnie interesuje ta druga droga.

Miłość jak sen

Anderson i Bahrani pokazali kino społeczne, Terrence Malick zrobił film o miłości. Zapisał na taśmie filmowej wszystko, co można powiedzieć o uczuciu, namiętności, uniesieniu, szczęściu, zdradzie, rozstaniu, bólu. O nadziei, straconych złudzeniach, tęsknocie. Także o Bogu, który - kimkolwiek dla Malicka jest - patrzy z góry na świat i wystawia ludzi na próbę.

„To the Wonder” to historia związku Amerykanina z Oklahomy i paryżanki. Także księdza, który musi stawić czoła wierze i własnym wyobrażeniom o miłości. A film Malicka przypomina sen. Powstał bez scenariusza, aktorzy na planie improwizowali, operator zaś Emmanuel Lubezki dokonał cudu: mimo narracji zza kadru historia została opowiedziana przede wszystkim obrazem.

Malick jest artystą legendą. Po wielkich sukcesach w latach 70. zniknął na dwie dekady. Dzisiaj znów pracuje, przed rokiem „Drzewem życia” wygrał festiwal w Cannes, podobno przygotowuje dwa następne filmy. Jakby chciał nadrobić stracony czas. Na wielkich festiwalach traktowany jest jak guru. I chyba nie bez powodu teraz odwrócił kamerę od gwaru świata i opowiedział o najbardziej intymnych uczuciach.

Korespondencja z Wenecji

Po pięcioletniej przerwie wrócił do kina Paul Thomas Anderson, twórca „Magnolii” i „Niech poleje się krew”. Tylko to wystarczyłoby, żeby w Wenecji przed pokazem prasowym już pół godziny przed rozpoczęciem seansu pod kinem stała długa kolejka.

Pozostało 94% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu