Skandal śmierci

Uznano go za specjalistę od wszystkich perwersji świata. Dlatego nagrodzona Złotą Palmą w Cannes niemal klasyczna „Miłość” była zaskoczeniem. Czyżby Michael Haneke złagodniał? Pozornie – zrobił przecież film o tym, że nie ma większej perwersji niż choroba i śmierć.

Publikacja: 28.10.2012 18:00

Skandal śmierci

Foto: materiały prasowe

„Miłość",


reż. Michael Haneke,


Austria/Francja/ Niemcy 2012,


Gutek Film, 125 min

Anna i Georges. W „Funny Games" tak właśnie nazywali się bohaterowie, których w domku na odludziu napadło dwóch młodych sadystów przeprowadzających grę w strach i przemoc. W „Kodzie nieznanym" imiona te nosili aktorka, która nie reagowała na krzyki dziecka za ścianą, i jej partner, ryzykujący życie, cyniczny reporter wojenny. A w „Ukrytym" mąż i żona terroryzowani dziwnymi taśmami wideo i rysunkami z postaciami ubrudzonymi krwią.

W tej zbieżności imion nie ma przypadku: Haneke konsekwentnie opowiadał dotąd o bohaterach atakowanych przez zło albo obserwujących to zło jak przez szybę. Na tym tle „Miłość" wydaje się jeśli nie odwróceniem filmowej drogi reżysera, to jej zwieńczeniem. Bo tym razem Anna i Georges – starsi od poprzedników o kilkanaście, może kilkadziesiąt lat – zderzają się z potwornością, która tkwi nie w ludziach, ale w samym porządku świata.

Perwersyjna czułość

Postaci te grają dwie ikony kina: pamiętna z filmu „Hiroszima, moja miłość", 85-letnia Emmanuelle Riva i trzy lata młodszy Jean-Luis Trintignant, wielki amant („I Bóg stworzył kobietę", „Kobieta i mężczyzna") znany ze skandalizujących romansów (w niedawnym wywiadzie zapytano go o Brigitte Bardot: „Czy mieliśmy romans? Nie potrafię sobie nic takiego przypomnieć"). W „Miłości" są parą sympatycznych staruszków, artystów i inteligentów, którzy chodzą na koncerty, jedzą wspólne śniadania i obiady, oglądają albumy ze starymi zdjęciami. Ale nie sposób nie widzieć w nich cały czas aktorskich legend. Bo chociaż można zachować młodość na celuloidowej taśmie – sugeruje Haneke – w życiu starzejemy się i odchodzimy wszyscy.

Wylew Anny szybko zmieni codzienność bohaterów. Była pianistka, która nie chce iść do szpitala, zacznie gasnąć na oczach męża, w domu. Widzimy, z jakim trudem trzymana przez Georges'a żona idzie do łazienki, jaką walką staje się zachęcenie Anny, by wypiła trochę wody, jakim szczęściem jest wyduszenie z siebie paru słów piosenki. Ale w tym niemal perwersyjnie czułym – jak na Hanekego – filmie umieranie nie ma w sobie nic pięknego. Bo cierpliwość łatwo przechodzi w irytację, bezradność we wściekłość, współczucie w gniew.

Nieśmieszny żart

Ci, którzy wiedzą, jak brutalnie naturalistyczne potrafią być choroba i śmierć, mogą uznać film Hanekego – skądinąd mistrza szokujących detali, który zawsze pastwił się nad bohaterami i widzem – za zbyt „gładki", ułożony, klasyczny. Ale w „Miłości" najważniejsze jest nie samo umieranie, ale to, co dzieje się w tym momencie między dwojgiem ludzi.

W jednej ze scen Georges zamyka matkę w pokoju, nie chce wpuścić do niej trzymającej się z boku córki (Isabelle Huppert). Bo nikt – do tego odwołuje się wymyślony przez Trintignanta tytuł – nie jest w stanie zrozumieć tego, co dzieje się w tej sytuacji między małżonkami. Być może tych dwoje łączyły jakieś przeszłe żale, zadry i przemilczenia. Być może ich związek wcale nie był idealny. Ale ziemskie tu i teraz nie ma już żadnego znaczenia. W „Miłości" Anna i Georges są już dalej. Czyli tam, gdzie nic nie ma już sensu, a ludzkie życie okazuje się tylko błyskiem, nieśmiesznym żartem sterowanym przez naturę czy – jak kto woli – przez los.

Mówią niektórzy o „Miłości", że Haneke na starość (w marcu skończył 70 lat) złagodniał, że zamiast zła wreszcie tropi w ludziach dobro. Może i tak. Ale przecież to film o tym, że przy wszystkich perwersjach świata – których tak wiele reżyser dotąd pokazywał – nie ma większej od odbierającej godność choroby. I od śmierci, która jest skandalem, przed jakim nie da się obronić. Można tylko się wobec niego buntować. Czyli uciekać w miłość.

(Bardzo lakoniczna) rozmowa z (bardzo lakonicznym) Michaelem Hanekem

Niektórych drażni w „Miłości" to, że bohaterami są dobrze sytuowani mieszczanie: mąż nie ma problemów finansowych, ma mnóstwo czasu, który może poświęcić chorej żonie, a pan – chociaż opowiada o śmierci realistycznie – drastycznych szczegółów związanych z umieraniem unika.

Nie chciałem tworzyć dramatu społecznego – to pozostawiam telewizji. Mój temat brzmiał: „Jak poradzę sobie z cierpieniem ludzi, których kocham?".

Miał pan podobne doświadczenia we własnym życiu?

Moje osobiste przeżycia nie mają nic wspólnego z fabułą filmu.

Czy w czasach, kiedy nic już nie szokuje i wszystko można pokazać, śmierć jest jedynym tabu, jakie nam pozostało?

Nie. Myślę, że jest wystarczająco dużo innych powodów, żeby być zdziwionym, zszokowanym albo wściekłym.

A jest coś, co pana szokuje?

Lista byłaby zbyt długa.

Czego w takim razie się pan boi?

Boję się tego, czego boją się wszyscy.

„Każdego dnia będzie gorzej, aż nastąpi koniec" – mówi w „Miłości" Georges. O chorobie żony, ale też o naszym życiu, na które, mam wrażenie, patrzy z coraz większym pesymizmem.

Ja sam pesymistą nie jestem.

Może dlatego, że artyści mają łatwiej? Zgodnie z ideą Horacego „Non omnis moriar" pozostawi pan sobie nie tylko dzieci, ale i swoje filmy.

Nie zgadzam się. Kiedy jestem martwy, jestem martwy. A to, co po mnie zostanie, zupełnie mnie nie interesuje.

„Miłość",

reż. Michael Haneke,

Pozostało 99% artykułu
Film
Nie żyje aktor Bernard Hill. Miał 79 lat
Film
Mastercard OFF CAMERA: Kobiety wygrywają
Film
Rekomendacje filmowe: Komedia z Ryanem Goslingiem lub dramat o samobójstwie nastolatka
Film
Cannes 2024: Złota Palma dla Meryl Streep
Film
Mohammad Rasoulof represjonowany. Władze Iranu chcą, by wycofał film z Cannes
Materiał Promocyjny
20 lat Polski Wschodniej w Unii Europejskiej