Reklama

Czy Sixto Rodriguez może być lepszy od Boba Dylana

"Sugar Man" to znakomity dokument, ale pomija kilka faktów, by uatrakcyjnić swą muzyczną opowieść. Od piątku w kinach.

Aktualizacja: 18.02.2013 10:01 Publikacja: 18.02.2013 09:09

Oto scenariusz na hollywoodzki przebój. Młody chłopak z rodziny meksykańskich emigrantów osiadłych w USA marzy o karierze. Nagrywa dwie płyty, ale nikt ich nie kupuje. Śpiewa więc w podrzędnych klubach. Nie ma z czego żyć i chwyta się różnych zajęć. Jego talent w końcu jednak zostanie odkryty. Po latach zdobywa sławę.

Reklama
Reklama

Ta historia wydarzyła się naprawdę i o niej jest „Sugar Man". Na przełomie lat 60. i 70. Sixto Rodriguez (takie imię dali mu rodzice, gdyż był szóstym dzieckiem w rodzinie) wydał dwie płyty z balladami w niewielkiej wytwórni z Detroit. Jego teksty pełne cierpkiej obserwacji rzeczywistości nie ustępują songom Boba Dylana, a muzycznie są ciekawsze. Na dodatek Rodriguez dysponuje lepszym głosem, stylem śpiewania przypomina inną sławę – Jose Feliciano.

Nie kopiował nikogo, miał indywidualność, ale musiał utrzymać rodzinę, dbał o edukację trzech córek, dlatego został robotnikiem budowlanym.

Dopiero 20 lat później, gdy jego nagrania dziwną drogą dotarły do RPA, te songi idealnie trafiły w nastroje społeczne w tym kraju. Stał się bardem walki przeciw apartheidowi, choć nikt nie wiedział, kim był i czy jeszcze żyje. Kiedy wszakże w 1998 r. 55-letni Rodriguez przyjechał do RPA, jego koncerty gromadziły po kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

Teraz szwedzki reżyser Malik Bendjelloul postanowił odnaleźć Rodrigueza, by opowiedzieć jego niezwykłą historię.

Reklama
Reklama

„Sugar Man" to niemal przykład dziennikarstwa śledczego odkrywającego przed widzem frapujące fakty. W filmie wypowiadają się ci, którzy tak szybko zrezygnowali z Rodrigueza w USA oraz ci, których zafascynował on w RPA. W archiwach tego kraju odszukano nawet dawne longplaye z kaleczonymi przed sprzedażą ostrym narzędziem piosenkami, których teksty zakwestionowała cenzura.

Zobacz zwiastun filmu "Sugar Man"

W trosce o budowanie napięcia Bendjelloul podkoloryzował wszakże całą historię. Nie wyjaśnia na przykład, że na początku lat 70. Rodriguez nie mógł odnieść sukcesu w Detroit, bo tamtejsze wytwórnie zdominowała przecież czarna muzyka Motown. Meksykański Amerykanin do niej nie pasował.

Dokument pomija też fakt, że jego nagrania odsprzedano w latach 70. do Australii i odniosły sukces, a Rodriguez z powodzeniem tam koncertował. Właśnie z Australii jedna z jego płyt zawędrowała do RPA. Te informacje popsułyby jednak wyidealizowany wizerunek barda, który bezbłędnie potrafił wyrazić nastroje ludzi żyjących tysiące kilometrów od niego.

„Sugar Man" wpisuje się w trendy współczesnego kina, skutecznie zacierającego granice między dokumentalną prawdą a fabularną fikcją. Jeśli zgodzimy się na taką konwencję, przyznamy wówczas, że opowieść ogląda się znakomicie. Nic dziwnego, że film Bendjelloula od miesięcy zgarnia nagrody, a teraz ma szansę na Oscara.

Reklama
Reklama

A poza wszystkim piosenki Rodrigueza nie zestarzały się. Proszę posłuchać choćby tytułowego „Suger Mana", którego ciągle nadają teraz radiowe stacje. To przecież znakomita piosenka.

Film
Oscary 2026: Krótkie listy ogłoszone. Nie ma „Franza Kafki”
Film
USA: Aktor i reżyser Rob Reiner zamordowany we własnym domu
Film
Nie żyje Peter Greene, Zed z „Pulp Fiction”
Film
Jak zagra Trump w sprawie przejęcia Warner Bros. Discovery przez Netflix?
Film
„Jedna bitwa po drugiej” z 9 nominacjami Złotych Globów. W grze Stone i Roberts
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama