Zrealizowany przez Claude a Santiago film, opowiada historię grupy afroamerykańskich artystów z nowojorskiego Harlemu, którzy w latach 60. XX wieku tworzyli podwaliny współczesnego rapu, hip-hopu i slamu. W kwietniu 1968 roku, kiedy zginął Martin Luther King, ich działalność artystyczna miała stanowić ujście dla emocji, być wyrazem buntu wobec tragicznych zdarzeń. Bo nie działo się nic dobrego – mimo, że oficjalnie nie funkcjonowała zasada segregacji rasowej – w istocie była istotnym kryterium codziennego życia.
Najpierw przyszli członkowie Last Poets spotykali się w co weekend w nowojorskim parku i odkrywali, że mają prawo do swojego miejsca nie tylko w parku, ale i na Ziemi. Pragnęli by ich ziomkowie "byli wreszcie wolni". Zachęcali do dumy z powodu czarnego koloru skóry. Wreszcie mieli własną siedzibę w lofcie i mogli nawet sponsorować życie kulturalne Harlemu. Organizowali też warsztaty polityczne i uczyli twórczego pisania.
Nazwa Last Poets pochodzi z wiersza Keorapetse Kgositsile, pisarza z RPA, wierzącego, że należy do ostatniego pokolenia poetów, gdyż wkrótce świat czeka zagłada. Utwory tworzone i wykonywane przez Last Poets opowiadały o ucisku, jakiemu poddawani byli Afroamerykanie od setek lat.
"Wyrwiesz czarnucha z kraju, ale nie wyrwiesz kraju z czarnucha" – głosiły strofy jednego z utworów. Twórcy grupy koncentrowali się na sprawach politycznych i opowiadaniu kim stali się, jako społeczność po czterech stuleciach niewolnictwa. Uważali, że afroamerykanie dzielą się zasadniczo na dwie grupy: na tych, którzy poddali się praniu mózgów przez system oraz tych, którzy zdawali sobie sprawę, że system chce ich jedynie wykorzystać.
- Moja poezja odzwierciedla wściekłość i rozgoryczenie – opowiada Felipe Lucia, jeden z członków Ostatnich Poetów.