Robicie jednak inne filmy.
Pewnie tak. Ja się próbuję dobić do wnętrza człowieka. Staram się oddać głos ludziom. Patrzę sobie, słucham, obserwuję. Ojca, jak mi się wydaje, bardziej interesują sprawy, ideologie, mechanizmy.
Czy w relacji z ojcem dostrzegł pan kiedykolwiek aspekt rywalizacji, porównywania się?
Bywało, ale w tak pełnej krasie dopiero przy okazji tego wspólnego filmu.
Czy ta różnica sprawiła, że z podróży powstały dwa filmy?
To pytanie należy zadać ojcu, umawialiśmy się na jeden wspólny film. On postanowił zmontować własną wersję, która jest polemiką z moim filmem.
Pana ojciec nie chce się wypowiadać publicznie na ten temat. Jego film jest dłuższy, ma kilka dodatkowych scen, ale wymowa obu jest bardzo podobna.
Jego wersja powstała na bazie mojego filmu. Ojciec dorzucił trochę swoich rzeczy, ale przy okazji ocenzurował siebie i mnie w kilku scenach.
O co poszło?
Jego trzeba by zapytać. Może to reżyserskie ambicje?
Wygląda na to, że życie dopisało gorzki komentarz do filmu, który jest hołdem złożonym skomplikowanej, ale przecież pięknej więzi ojcowsko-synowskiej. W jednej z ostatnich scen ojciec przedstawia panu swój testament, mówiąc, gdzie chce być pochowany...
Mam wrażenie, że zrobiłem o ojcu ciepły film, pełen dobrych uczuć, z pełnym poszanowaniem bohatera. Lubi się go, on bawi i wzrusza jako postać. Ale film filmem, a życie życiem. Na końcu filmu mamy radosną scenę wspólnego stania na głowie, prawdziwy happy end. To jest zapis tamtej chwili, była prawdziwa. Ale potem życie poszło dalej. To jest też dodatkowe przesłanie dla widza – może warto zdążyć porozmawiać z rodzicami? Ja zdążyłem, mam to za sobą. Ale takie eksperymenty mogą się okazać kosztowne. Nie chcę nikogo namawiać. Uważam, że wyszedłem z niego z nową wiedzą o sobie i o relacjach rodzinnych. Ale to się paradoksalnie ujawniło dopiero po wyłączeniu kamery.
Czyli nakręcił pan film, który jest przecięciem pępowiny?
Można to tak nazwać, ale mam nadzieję, że widzowie też coś na tym zyskają. Po reakcjach na film widzę, jak bardzo potrzebujemy dialogu międzypokoleniowego.
„Ojciec i syn" wpisuje się w dyskusję na temat kryzysu rodziny i jej przyszłości.
Niedawno byłem w Gruzji, gdzie więzy rodzinne są bardzo silne. Czułem się tam, jak musiał się czuć przybysz z Zachodu zdesantowany do Polski lat 70. Zachwyciła mnie rodzinna atmosfera, gościnność, to, że ludzie mają czas dla siebie. Zatęskniłem za takim modelem rodziny, bo w Polsce chyba go już coraz mniej.
Myśli pan, że rodzina przetrwa w tradycyjnej formie?
Pewien młody Niemiec powiedział mi, że mieszka ze swoją żoną i drugą bezdzietną parą, którą uważają za równorzędnych rodziców swojego rocznego dziecka. Czyli dwie matki i dwóch ojców. Powiedział, że dziecko zaraz zacznie mówić i byłby szczęśliwy, gdyby mówiło „mama" do obydwu kobiet. Gdy zapytałem go, dlaczego żyją w taki sposób, odpowiedział, że jest artystą i sam nie dałby rady wychować syna, bo wtedy nie miałby czasu na sztukę. Ten zapracowany człowiek powiedział, że szuka reżysera, który zrobi o tym dokument. Patrzyłem na niego jak na mutanta popromiennego.
Rodzina powinna uczyć bliskości. Kto nie dostanie jej w dzieciństwie, może mieć potem ciężko. Mentalnie jesteśmy ludźmi z jaskini, którzy się przytulali, bo im było zimno. Potrzeba przetrwała, ale może teraz jest nam za ciepło?