Artysta, który innym ofiarowuje przyjaźń

Szalony Wes Anderson to reżyser, z którym gwiazdy chcą pracować ?za minimalne stawki. Jego „Grand Budapest Hotel" wchodzi na ekrany - pisze Barbara Hollender.

Aktualizacja: 22.03.2014 08:44 Publikacja: 21.03.2014 20:48

Wes Anderson i jego aktorzy: (od lewej) Willem Dafoe, Tilda Swinton, Edward Norton, Wes Anderson, Ra

Wes Anderson i jego aktorzy: (od lewej) Willem Dafoe, Tilda Swinton, Edward Norton, Wes Anderson, Ralph Fiennes, Tony Revolori, Saoirse Ronan, Jeff Goldblum oraz Bill Murray

Foto: AFP

Ma 44 lata, ale zachował twarz i posturę 20-latka. A więc wieczny chłopiec? A może nowoczesny facet na luzie, w dżinsach i T-shircie? Nie. Wes Anderson wygląda jak stremowany maturzysta, który wbił się w brązowy, przymały, staroświecki garniturek.

– Nie jestem na Facebooku, nie tweetuję. Za dużo czasu spędziłbym na przepisywaniu tych kilkudziesięciu znaków, zanim wreszcie nacisnąłbym: „Wyślij" – przyznaje.

A jednak ten trochę niedzisiejszy, niemodny mężczyzna jest fascynującym artystą. I gejzerem wyobraźni.

Do polskich kin wchodzi właśnie jego „Grand Budapest Hotel".

– Chciałem zrobić film europejski – mówił mi podczas ostatniego festiwalu berlińskiego. – W paryskiej księgarni trafiłem na „Niecierpliwość serca" Stefana Zweiga. Przerzuciłem kilka stron i zakochałem się. Potem jeszcze przeczytałem jego „Dziewczynę z poczty", gdzie bogata ciotka zabiera skromną dziewczynę pracującą na poczcie do luksusowego hotelu. Spodobał mi się też pomysł Zweiga, że historię opowiada narratorowi postać, którą spotyka na swojej drodze. To wszystko zainspirowało mnie do napisania „Grand Budapest Hotel".

Jest więc rok 1985. Dziadek opowiada wnukowi, jak w 1968 roku, będąc młodym pisarzem, w Grand Budapest Hotel spotkał właściciela hotelu pana Mustafę Zero. To on wyjawił mu historię swojej niezwykłej przyjaźni z konsjerżem Gustavem H.

Akcja cofa się w lata międzywojenne XX wieku. Gustave przyjmuje do pracy młodego sierotę Zero. Uczy go, jak być wzorowym portierem, daje mu lekcję lojalności i wierności zasadom. Gdy 84-letnia bogata Madame D., ulubiony gość Gustava, zapisuje mu w spadku cenny obraz „Chłopiec z jabłkiem", konsjerż zostaje wciągnięty w kryminalną aferę i szaloną walkę o spadek. W tej walce sprawdza się też przyjaźń hotelowego boya i jego przełożonego.

Zauroczenie Europą

Równie ważna jak fabularna intryga jest opowieść o losach wschodniej Europy. Zaczyna się ona w okresie międzywojennym w fikcyjnej republice Zubrowka (!) i ciągnie przez czas nazistowskej okupacji, choć oczywiście, jak to u Andersona, nie ma tu mowy o oddziałach SS, lecz ZZ, a potem przez okres komunizmu doprowadzającego wspaniałą budowlę do upadku dawnej świetności.

Pytam reżysera, co jego, Amerykanina, szczególnie fascynuje w Europie.

– Od 10–12 lat spędzam tu sporo czasu. Jestem w Europie obcy, ale dobrze się czuję. Gdy wracam do Stanów, widzę mnóstwo różnic. W codziennych zachowaniach, w stosunku do rodziny, do miejsc, w których się żyje, do przeszłości. Ale przy „Grand Budapest Hotel" odbyłem inne podróże niż zazwyczaj. Arcyciekawe okazało się spotkanie z Europą Środkową. Zrozumiałem, jak bardzo doświadczyła ją historia XX wieku i jak losy zwykłych ludzi były tam zawsze uzależnione od ideologii i polityki. Chciałem, by ta refleksja znalazła się w „Grand Budapest Hotel".

W poszukiwaniu miejsca, w którym mogłyby odbyć się zdjęcia, Anderson przejechał pół Europy. Nie znalazł odpowiedniego obiektu ani w Czechach, ani w Polsce, ani na Węgrzech. Szukał więc dalej.

– W Hamburgu obejrzeliśmy Hotel Atlantic, w którym na początku XX wieku zatrzymywali się podróżni wyruszający do Ameryki. W Wiedniu – Hotel Imperial, wybudowany jako pałac dla księcia i księżnej Württemberg w 1860 roku. W końcu zbudowaliśmy nasz Grand Budapest w Görlitz w Saksonii. Trafiliśmy tam na stary, opuszczony dom towarowy. Zamieniliśmy go w naszą dekorację. Wykorzystaliśmy zdjęcia, które robiłem w starych hotelach w czasie swoich podróży. Te same zdjęcia przesłałem aktorom, żeby poczuli czar miejsc naznaczonych historią.

„Grand Budapest Hotel" to również zabawne i pełne refleksji westchnienie za światem, którego już nie ma. Za czasem, gdy pierwsze pytanie oswobodzonego z więzienia portiera brzmiało: „Gdzie moje perfumy?". Czasem, w którym można było stracić życie, ale nie godność.

– Tę nostalgię też pożyczyłem od Zweiga – mówi mi Wes Anderson. – On mieszkał w Wiedniu pełnym artystów, dramatopisarzy, muzyków. A potem jego świat się skończył. W dramatyczny sposób. Nigdy się z tą stratą nie pogodził.

„Grand Budapest Hotel" jest filmem naznaczonym osobowością, lekko absurdalnym poczuciem humoru i szaleństwem Wesa Andersona.

– Każdy film staram się zrobić zupełnie inaczej, a zawsze słyszę, że widzowie po kilku minutach oglądania rozpoznają mój styl – śmieje się reżyser. – Może dlatego, że cokolwiek robię, staram się zachować ciekawość i zdziwienia dzieciństwa.

Twórca niezależny

Urodził się w 1969 roku w Teksasie. Ojciec pracował w reklamie, matka była archeologiem. Rozwiedli się, kiedy miał osiem lat. Wes, który został z matką i dwoma braćmi, bardzo przeżył odejście ojca. Sam dzisiaj pół żartem, pół serio mówi: – A niby dlaczego dotąd się nie ożeniłem?

Jako chłopiec robił filmy kamerą Super-8, ale chciał zostać pisarzem. Studiował filozofię na uniwersytecie w Austin, tam jednak spotkał Owena Wilsona. Napisali razem scenariusz „Bottle Roket", zrobili krótki film, który trafił na festiwal Sundance. I wówczas twórca „Czułych słówek" James Brooks namówił ich, by przerobili go na opowieść długometrażową.

Wes Anderson trafił na dobry czas. Dzięki filmom braci Coenów i Quentina Tarantino zaczęła się moda na kino niezależne. Wpisał się w ten nurt, podobnie jak jego rówieśnicy – Noah Baumbach, Spike Jonze, Paul Thomas Anderson, Sofia Coppola. Każdy z nich był inny, wszyscy zaciekawili publiczność. Anderson porwał ją swoją wyobraźnią. Jednak jego szalone, pełne fantazji i absurdalnego humoru filmy, podszyte są smutną refleksją na temat relacji między ludźmi.

W „Genialnym klanie", gdzie Anjelica Huston jest archeologiem i nosi okulary jego matki, Wes opowiada o rodzinie porzuconej przez ojca. W „Podwodnym życiu ze Stevem Zissou" tytułowy naukowiec organizuje wyprawę, by zemścić się na rekinie, który pożarł jego przyjaciela. „Pociąg do Darjeeling" to historia podróży na Wschód trzech skłóconych braci. „Kochankowie z księżyca" – opowieść o samotnym nastolatku, który z ukochaną dziewczyną ucieka z domu.

On też jako 12-latek zaproponował rodzicom, że opuści Teksas i zacznie nowe, samodzielne życie w Paryżu. Oczywiście się nie zgodzili, ale Anderson po latach spełnił swoje marzenie. Dziś ma biuro na Montparnasse i w Paryżu mieszka przez kilka miesięcy w roku. Resztę czasu spędza w Nowym Jorku albo na planach filmowych pod różnymi szerokościami geograficznymi.

Zawsze w zespole

Jego sposób pracy też – jak twierdzą jego przyjaciele – związany jest z dawnymi rodzinnymi traumami. Anderson nie lubi być sam. Nawet scenariusze pisze w zespole. Współpracował z aktorami Owenem Wilsonem („Bottle Rocket", „Rushmore", „Genialny klan") i Jasonem Schwartzmanem („Pociąg do Darjeeling"), z reżyserem Noahem Baumbachem („Podwodne życie ze Stevem Zissou", „Fantastyczny Pan Lis"), producentem Romanem Coppolą („Pociąg do Darjeeling", „Moonrise Kingdom. Kochankowie z księżyca"). Przy „Grand Hotel Budapest" spotkał się z Hugo Guinnesem. Anderson tworzy „filmową rodzinę". Stale współpracuje z tymi samymi aktorami. Najdłużej z Billem Murrayem.

– Kiedy pierwszy raz go namawiałem na rolę w „Rushmore", wiedziałem, że jego stawka to 9 mln dolarów – wspomina. – A ja tyle miałem na cały film. Ale Bill stwierdził: „No to obetniemy trochę zer". Zrobił mi prezent, zagrał za 9 tysięcy dolarów.

Co przyciąga aktorów? Jego wyobraźnia. Ale też przyjaźń. Oni nawet w czasie pracy wspólne mieszkają. Przy ostatnim filmie ekipa wynajęła mały hotelik w centrum Görlitz, sprowadziła sobie kucharza – wspólnie jadała, bawiła się, pracowała. To dotyczyło wszystkich: „starych" – Billa Murraya, Edwarda Nortona, Adriena Brody'ego, Jeffa Goldbluma, Tildy Swinton, Harveya Keitla, Willema Dafoe, jak i nowych – Ralpha Fiennesa, Saoirse Ronan, Jude'a Lawa.

– Tylko Gene'a Hackmana nie udało mi się zatrzymać – mówi ze smutkiem Anderson. – Kiedy dzwonię do niego, nie odbiera telefonu.

Inni wracają. Lubią go. Może za to, że ich, a potem też publiczność, wpuszcza do swojego oryginalnego świata. Zwariowanego i przerysowanego, ale przecież skrywającego namiętności, smutki, tęsknoty, wielkie traumy, małe radości i dziecięce westchnienia, jakie każdy z nas w sobie nosi.

Aktorzy o Wesie Andersonie

Ralph Fiennes

? Zwykle aktorzy są bardzo samotni. Przyjeżdżają na plan, grają, odjeżdżają. Wes stwarza rodzinną atmosferę. Wszyscy razem mieszkają, wieczorem siadają do wspólnej kolacji. Są żarty, rozmowy, dobre jedzenie, szklaneczka wina. To bezcenne.

Jeff Goldblum

? Dlaczego do niego wracam? Bo wiem, że mnie zaskoczy. Że zagram coś, czego dotąd nie zaproponował mi nikt inny.

Willem Dafoe

? Jest jak przystanek w zapędzonym świecie. W czasie zdjęć do „Grand Budapest Hotel" każdy miał w pokoju domowe kino, a on podrzucał nam filmy – od Lubitscha do Bergmana. I masę książek o starych hotelach.

Saoirse Ronan

? Kiedy zobaczyłam listę obsadową, myślałam, że zmieszały się na niej wielkie nazwiska z czterech filmów. Ale kiedy znalazłam się na planie, zrozumiałam, dlaczego wszyscy też tu są. Wes jest czarodziejem.

Bill Murray

? Jest jak Mały Książę z kart powieści Saint-Exupery'ego, tylko może trochę dojrzalszy. Z nikim się nie pracuje tak jak z nim. Pisze bardzo precyzyjne scenariusze, a potem pod wpływem chwili, nastroju na planie jest gotów wszystko zmienić.

Ma 44 lata, ale zachował twarz i posturę 20-latka. A więc wieczny chłopiec? A może nowoczesny facet na luzie, w dżinsach i T-shircie? Nie. Wes Anderson wygląda jak stremowany maturzysta, który wbił się w brązowy, przymały, staroświecki garniturek.

– Nie jestem na Facebooku, nie tweetuję. Za dużo czasu spędziłbym na przepisywaniu tych kilkudziesięciu znaków, zanim wreszcie nacisnąłbym: „Wyślij" – przyznaje.

Pozostało 95% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu