Historia skupiona w soczewce

Aparatów tej marki używał m.in. Elvis Presley. Dziś jej fanami są królowa Elżbieta II, Lenny Kravitz czy Brad Pitt. Jej najstarsze modele sprzedawane są na aukcjach za setki tysięcy euro. Leica – pierwszy aparat małoobrazkowy – w tym roku obchodzi setną rocznicę powstania.

Aktualizacja: 07.05.2014 15:47 Publikacja: 17.04.2014 19:00

Królowa Elżbieta II ze swoją Leicą

Królowa Elżbieta II ze swoją Leicą

Foto: AFP

Red

Niemiecki konstruktor Oskar Barnack chciał pozbyć się tradycyjnych ciężkich aparatów na płyty fotograficzne. Przerobił urządzenie do testowych ekspozycji filmu kinowego w aparat Ur-Leica (w języku niemieckim przedrostek „Ur" oznacza coś pierwszego, pierwotnego), który stał się pierwszym na świecie aparatem małoobrazkowym. Był rok 1914, który z czasem okrzyknięto datą przełomową w światowej fotografii. Dziewięć lat później wyprodukowano 25 prototypów aparatu małoobrazkowego 35 mm do celów testowych. Następnie, na wiosennych targach w Lipsku, zadebiutował już Leica A z wbudowanym składanym obiektywnym.

W 1932 r. używano ok. 90 tys. aparatów Leica, a do 1961 r. liczba ta wzrosła do miliona. W tym czasie pojawiały się, oczywiście, kolejne produkty. W 1954 r. zadebiutowała m.in. legendarna Leica M3 z mocowaniem bagnetowym i dalmierzem o dużym powiększeniu. Jak twierdzi producent, model ten wyznaczył koniec ery aparatów z gwintem do mocowania obiektywu. Przewijanie filmu stało się łatwiejsze dzięki dźwigni szybkiego naciągu.

Aparatów tej marki używał Elvis Presley. Obecnie, poza zawodowymi fotografami i entuzjastami marki, ich fanami są Lenny Kravitz, Scarlett Johansson, Brad Pitt czy Bruce Springsteen. Starsze modele sprzedawane są na aukcjach i osiągają rekordowe sumy. Przykładowo: w 2007 r. na aukcji w Wiedniu za model z 1923 r. zapłacono 336 tys. euro. Aparat pochodził ze słynnej prototypowej serii i był oznaczony numerem 107.

„Zwykła" leica, np. model X Vario, to również niemały wydatek – w tym przypadku niespełna 10 tys. zł. Dlaczego tyle? – Cena w gospodarce wolnorynkowej to sprawa umowna – odpowiada z uśmiechem Sławomir Kasper z firmy Millroy, która jest wyłącznym dystrybutorem na Polskę marki Leica. Ale już po chwili tłumaczy, że producent aparatów zatrudnia setki europejskich, również niemieckich (czytaj: jednych z najdroższych na świecie) inżynierów i techników. – Reżimy jakościowe w Leica Camera są wieloetapowe. Na przykład obiektyw: pierwsza kontrola na poziomie pojedynczej soczewki – pionowe krawędzie są ręcznie malowane na czarno, aby uniknąć wewnętrznych odblasków. Następny etap to sprawdzenie pracy samego obiektywu, a na końcu układu aparat plus obiektyw oraz adjustacja ręczna dalmierza. Ostatecznie do rąk klienta trafia zawsze produkt z certyfikatem jakości, ręcznie podpisanym przez konkretnego pracownika odpowiedzialnego za jakość danego obiektywu i aparatu.

Początki Leica to rok 1849, kiedy Carl Kellner, 23-letni mechanik i matematyk samouk, założył Instytut Optyczny w niemieckim mieście Wetzlar. Instytut zajmował się produkcją teleskopów, które były wyposażone w ortoskopowy okular achromatyczny zaprojektowany przez Kellnera. Nieco później poszerzono linię produktów o mikroskopy. W 1855 r. Kellner zmarł na gruźlicę (miał wtedy zaledwie 29 lat), a biznesem zajął się jego wieloletni wspólnik Friedrich Christian Belthle (który zresztą później ożenił się z wdową po zmarłym właścicielu). Ten z kolei sprowadził do firmy 22-letniego optyka Ernsta Leitza, który zasłynął z dużej precyzji i dbałości o szczegóły. Leitz radził sobie na tyle dobrze, że Belthle zrobił z niego wspólnika.

Cztery w jednym

W 1869 r. Belthle zmarł i wtedy Leitz stał się właścicielem firmy. Zaczął od reorganizacji i przestawienia się z montażu indywidualnego na produkcję seryjną. Musiał ją jednak wstrzymać, ponieważ w 1870 r. wybuchła, trwająca dziesięć miesięcy, wojna francusko-pruska. Firma przetrwała zawirowania historyczne i przez następne lata rozwijała się bardzo dynamicznie. Z czasem Leitz wprowadził do interesu swoich dwóch synów, w tym Ernsta Leitza II, który po śmieci ojca przejął przedsiębiorstwo. Wtedy firma nazywała się już Ernst Leitz K.G. Wetzlar, a Leitz II prowadził prace nad kolejnym produktem – lornetką Leitz Binocle 6 x 18. Na przełomie XIX i XX w. Leitz rozpoczął także produkcję obiektywów fotograficznych przeznaczonych do aparatów dużego formatu. Kilka lat później do Wetzlar na zaproszenie Leitza przyjechał specjalista od mechaniki precyzyjnej Oskar Barnack, by – jak się okazało – odegrać ogromną rolę w dziejach firmy. Firmy, która dziś nazywa się Leica. Od nazwiska Leitz i dwóch pierwszych liter wyrazu „camera".

– W 1998 r. Leica podzieliła się na trzy, a ostatnio na cztery, niezależne podmioty – mówi Sławomir Kasper. Są to Leica Camera, Leica Microsystems, Leica Biosystems oraz Leica Geosystems. Oczywiście marka słynie przede wszystkim z wysokiej klasy aparatów fotograficznych. Ale w ofercie ma też mikroskopy oraz produkty i systemy do pomiarów geograficznych.

Sporo środków Leica przeznacza nie tylko na rozwój, ale także wspieranie kultury fotograficznej. Konkurs Oscara Barnacka jest jednym z najbardziej prestiżowych na świecie, a galerie Leica, w tym warszawska, to miejsca promocji niezapomnianych kadrów i ujęć. – Produkcja wystaw fotograficznych na najwyższym poziomie to nie lada wyzwanie. Do tego kosztowne – przekonuje Sławomir Kasper. I wspomina, jak na wystawę prac Elliota Erwitta przyszło 2,5 tys. osób. A w kolejnych dniach ludzie z całej Polski zjeżdżali na ulicę Mysią, by podziwiać prace jednego z najwybitniejszych fotografów.

Wielki M, mały X

Leica nie tylko przetrwała zawirowania historyczne, ale także zdołała się rozwinąć i zbudować silną markę. Jak sobie radzi na rynku w XXI w.? W 2012 r. sprzedaż jej produktów wzrosła o 10 proc. Wynik byłby jeszcze lepszy, ale zakłady produkcyjne nie były w stanie pracować wydajniej. W efekcie na obiektyw Leica 90 mm Summicron-M ASPH f/2.0 trzeba było zapisać się w kolejkę i cierpliwie czekać blisko... dwa lata. Dlatego w ub.r. firma skoncentrowała się głównie na zwiększeniu wydajności swoich fabryk, z pomocą Blackstone Group LP, która od paru lat ma 44 proc. udziałów w Leica Camera.

Dużym sukcesem firmy był model M9 – pierwszy pełnoklatkowy aparat dalmierzowy. Jego następca, zaprezentowany we wrześniu 2012 r. model M, stał się prawdziwym sprzedażowym hitem.

W tej beczce miodu jest też łyżka dziegciu. Leica ma na swoim koncie wpadkę marketingową. Prezentacja modelu M9 była wielkim wydarzeniem. Firma chciała powtórzyć ten sukces i zorganizowała podobną imprezę, „The Mini M", przy okazji premiery kolejnych aparatów. Fani marki byli przekonani, że doczekają się nowego modelu z serii M. Tymczasem Leica zaprezentowała aparat kompaktowy z rodziny X, z niższej, mniej profesjonalnej półki. Kampania przeszła do historii jako wydarzenie wywołujące wiele spekulacji i jeszcze więcej rozczarowań. Skruszeni przedstawiciele Leica przeprosili i poinformowali, że nie powinni tak pogrywać z serią M.

Skomplikowane? Być może!

– Od jakiegoś czasu w świecie aparatów fotograficznych wyścig na funkcje nie ma większego sensu – podkreśla przedstawiciel marki Leica w Polsce. – Dziś większość firm fotograficznych proponuje odbiorcy obraz wygenerowany w komputerach bardzo sprawnych informatyków, nie zaś skupiony na jakościowej soczewce obiektywu. Tymczasem najbardziej wymagający fotografowie, czyli tacy, którzy wymagają wiele nie tylko od aparatu, ale także od siebie, dzięki Leica mogą cyfrowo fotografować aparatem dalmierzowym. Te, jak sama nazwa wskazuje, mają wbudowany przyrząd służący do pomiaru odległości bez potrzeby jej przebywania. Ustawianie ostrości w takim aparacie polega na ręcznym spasowaniu podwójnego obrazu, uzyskanego ze stereoskopowego układu celowniczego.

Skomplikowane? Być może. Mimo to Leica ma zamiar kontynuować rozwój w tym specjalistycznym segmencie. W kwestii obrazu kluczową rolę ma odegrać optyka. – Z ekonomicznego punktu widzenia lepiej zainwestować w poszukiwania złóż rzadkich metali czy sieć kontenerowców niż w optykę – mówi Sławomir Kasper. I przekonuje, że rynkowa poycja marki Leica jest niezagrożona. – 24 kwietnia debiutuje nowy aparat tej marki. Na pewno sporo namiesza.

Niemiecki konstruktor Oskar Barnack chciał pozbyć się tradycyjnych ciężkich aparatów na płyty fotograficzne. Przerobił urządzenie do testowych ekspozycji filmu kinowego w aparat Ur-Leica (w języku niemieckim przedrostek „Ur" oznacza coś pierwszego, pierwotnego), który stał się pierwszym na świecie aparatem małoobrazkowym. Był rok 1914, który z czasem okrzyknięto datą przełomową w światowej fotografii. Dziewięć lat później wyprodukowano 25 prototypów aparatu małoobrazkowego 35 mm do celów testowych. Następnie, na wiosennych targach w Lipsku, zadebiutował już Leica A z wbudowanym składanym obiektywnym.

Pozostało 93% artykułu
Film
„28 lat później”. Powrót do pogrążonej w morderczej pandemii Wielkiej Brytanii
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Film
Rekomendacje filmowe: Wchodzenie w życie nigdy nie jest łatwe
Film
Kryzys w polskiej kinematografii. Filmowcy spotkają się z ministrą kultury
Film
Najbardziej oczekiwany serial „Sto lat samotności” doczekał się premiery
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Film
„Emilia Perez” z największą liczbą nominacji do Złotego Globu