Skandynawia nie od dziś jest niekwestionowaną potęgą na rynku literatury kryminalnej. Liczne przekłady, ogromne nakłady i rzesze wiernych czytelników oczekujących na kolejne tytuły. Do tego wiele z nich stało się podstawą scenariuszy cieszących się powodzeniem – także u nas – wielosezonowych seriali telewizyjnych (np. „The Following" czy „Most nad Sundem").
Utrzymany w oparach absurdu „Obywatel roku" Hansa Petera Molanda dowodzi, że także w pastiszowej, czarnej komedii kryminalnej skandynawscy twórcy mają wiele do powiedzenia. Nawet gdy, jak Moland, nawiązują do klasycznych filmów tego podgatunku kina.
W tym przypadku oczywiście chodzi o „Fargo" Joela i Ethana Coenów, którzy jako jedni z pierwszych zabawy ekranową przemocą przenieśli na poziom dyskursu o banalności zła i moralnej konstatacji o pociągającej łatwości wejścia na jego drogę, z której nie ma odwrotu. Amerykanie, choć umieścili akcję w pokrytej śniegiem po horyzont Minnesocie, to – jak się wydaje – nieprzypadkowo bohaterami uczynili potomków emigrantów ze Skandynawii.
W „Obywatelu roku" miejscem akcji jest zaśnieżona Norwegia, a tytułowy bohater, Nils (Stellan Skarsgård), to skromny operator śnieżnego pługa, w uznaniu pracy na rzecz lokalnej społeczności uhonorowany zaszczytnym mianem. Jego spokojne, uporządkowane życie burzy wiadomość o śmierci jedynego syna, przypadkowej ofiary gangsterskich porachunków.