Fingowane filmowe dokumenty, tzw. mockumenty, to ryzykowny gatunek: nie wszyscy łapią, że mają do czynienia z mistyfikacją. Zwłaszcza gdy obraz poprzedza uwiarygodniająca plotka. Tak było w tym przypadku. W 2011 r., podczas trasy promocyjnej swej ostatniej powieści „Mapa i terytorium", Michel Houellebecq nie pojawił się na spotkaniu z belgijskimi czytelnikami. Zaginął, zniknął. Spekulowano, że to sprawka Al-Kaidy. Kidnaping! Zemsta za nazwanie islamu „najgłupszą religią świata".
Guillaume Nicloux, reżyser i scenarzysta, podał własną wersję: porwanie, owszem, miało miejsce, lecz sprawcami byli gangsterzy amatorzy. Dwaj bracia (polskiego pochodzenia) i ich daleki romski kuzyn.
Kto zapłaci okup
Kiedy ostatnio popłakałam się w kinie ze śmiechu? Wieki temu. I oto teraz rozbolał mnie brzuch od nieustannego chichotu. Sprawił to najgłośniejszy pisarz współczesnej Francji. Celebryta o aparycji menela. Mizantrop, ponurak, pijak. Zarazem człowiek o przenikliwym umyśle, gardzący pozłotką konsumpcjonizmu, chroniący się pod pancerzem autoironii. Przekonania plus cechy charakteru sprawiają, że on do wszystkiego podchodzi z dystansem, na luzie.