I nie stosują żadnego znieczulenia. Krytykują – jak David Cronenberg w „Mapie gwiazd" – zdegenerowany przez chore ambicje Hollywood, a przede wszystkim pokazują amoralność i nieuczciwość elit finansowych. O bezwzględności, korupcji i degeneracji świata rekinów giełdowych opowiadało ostatnio kilku artystów, zaczynając od Olivera Stone'a („Wall Street 2. Pieniądz nie śpi"), a kończąc na Martinie Scorsese („Wilk z Wall Street").
W ten nurt krytyki elit wpisuje się też „Foxcatcher" Bennetta Millera. Twórca „Moneyball" raz jeszcze zrobił film ze sportem w tle. I to oparty na faktach. Tym razem nie chodzi jednak o rozgrywki, wyniki, nawet nie o pieniądze. Miller powrócił do sprawy Johna du Ponta – multimilionera, któremu nie wystarczyły zainteresowania ornitologią i filatelistyką, więc z nadmiaru wolnego czasu zbudował w swojej posiadłości miasteczko sportowe. W latach 80. poprzedniego wieku postanowił zostać trenerem amerykańskiej kadry zapaśników i doprowadzić ją do medali olimpijskich.
Do swojej drużyny zwerbował m.in. Marka Schultza, złotego medalistę z Los Angeles z 1984 roku. I wyznaczył mu cel: ma zostać mistrzem olimpijskim także na następnej olimpiadzie w Seulu. Dla Ameryki. I dla swojego sponsora. Potem milioner sprowadził też brata Schultza – Davida.
John du Pont jest w interpretacji Steve'a Carrella uzależnionym od autorytarnej matki, pełnym kompleksów facetem, który staje się psychopatą, a wreszcie mordercą. A kim jest Schultz? Sportowcem, który chce zwyciężać, czy człowiekiem, który daje się kupić? Najważniejsza jest dla niego pasja sportowa? Czy fascynacja bogatym światem?
Bennett Miller zrobił film o Ameryce, o ludziach zagubionych, niepotrafiących nawiązać ze sobą kontaktu. O chorych relacjach w środowisku, w którym frazesy zastąpiły prawdziwe uczucia. O popadaniu w obłęd. Ale przede wszystkim o pustce, która kryje się w świecie współczesnych elit.