Dheephan wyjedzie z kraju podczas ewakuacji rodzin. Posłuży się paszportem człowieka, który zniknął. Zabierze ze sobą młodą kobietę, której nie zna i osieroconą dziewięcioletnią dziewczynkę, która „zagrają" jego żonę i dziecko. Wszyscy razem znajdą się w Paryżu.
W swoim nowym filmie Jacques Audiard pokazuje emigrację tak, jak do tej pory nie zrobił tego nikt. Bo Dheephan i jego „rodzina" trafiają do blokowiska na przedmieściach miasta, gdzie toczą się bitwy gangów. Emigrant chce spokojnie żyć, kobiecie, z którą zaczyna się zżywać i obcemu dziecku, które zaczyna traktować niemal jak własne - zapewnić spokój. Ale świat, który miał dać mu bezpieczeństwo, okazał się pełen gwałtu. Pod oknami Dheephana palą się samochody, co trochę dochodzi do strzelaniny. Jego kobieta, która opiekuje się niedołężnym ojcem szefa jednego z gangów, staje się zakładniczką. Wojna się nie skończyła. Śmierć wciąż jest tuż obok.
— To nie jest kino politycznym — zapewniał Jacques Audiard w Cannes. — Zanim zacząłem pracować nad tym filmem nie umiałem dokładnie wskazać na mapie miejsca, gdzie można znaleźć Sri Lankę. Bardziej mnie interesuje uczucie, jakie nieśmiało rodzi się między trojgiem obcych sobie ludzi. I przeszkody, na jakie trafia w tolerancyjnym z pozoru świecie.
A jednak „Dheephan" jest filmem o mocnej wymowie społecznej. Audiard zaczynał pracę nad tym obrazem zaraz po „Proroku", sześć lat temu. Dzisiaj, gdy film wchodzi na ekrany, Francja ma za sobą kolejne doświadczenia - płonące na przedmieściach Paryża czy Lyonu samochody, morderczy atak na rysowników z „Charlie Hebdo". Nie bez powodu, choć w filmie nie ma akcentów muzułmańskich, pod pałacem festiwalowym pojawili się przed jego premierą młodzi ludzie z transparentami „Cannes jest Charlie". To był protest przeciwko przemocy i nienawiści, które uniemożliwiają normalne życie.