Wenecja 2015: Debiutant pokonał mistrzów

Jerzy Skolimowski opuścił festiwal bez nagrody, a Złotego Lwa otrzymał zaskakujący film z Wenezueli.

Aktualizacja: 13.09.2015 22:05 Publikacja: 13.09.2015 19:48

Foto: materiały prasowe

Korespondencja z Wenecji

Najważniejsze trofeum 72. festiwalu w Wenecji jury obradujące pod kierownictwem Alfonsa Cuarona przyznało wenezuelskiemu „Desde alla" debiutanta Lorenza Vigasa.

To przewrotna historia mężczyzny, dobrze sytuowanego technika dentystycznego, który zwabia do siebie młodych chłopaków ze slumsów. Nie dotyka ich, każe odwrócić się tyłem i spuścić spodnie. Patrzy, masturbuje się. Potem płaci. Jeden z chłopaków bije go i okrada. Armando jednak go odnajduje. Kuruje we własnym mieszkaniu, gdy ten zostaje dotkliwie poturbowany.

Chłopak poznaje zaś troskę, jakiej w życiu nie zaznał. Łagodnieje, zaczyna się ze starszym facetem zaprzyjaźniać. Zakochiwać? Co jednak może łączyć tych dwóch ludzi?

W życiu obu ciemną postacią jest ojciec. Vigas opowiada zaś o samotności – „desde alla" znaczy z daleka. Z daleka od innych. Chłopak jest sponsorem zafascynowany. Ale Armando nie chce zbliżenia z nim, oczekuje czegoś zupełnie innego, co staje się największym zaskoczeniem filmu.

Kultura macho

Jest w „Desde alla" coś jeszcze: Wenezuela czasu kryzysu, przepaść między Caracas biedoty i ludzi zamożnych, kultura macho, w której największą obelgą jest nazwać kogoś „pedałem". Ciekawy film, choć bardzo nierówny. Odbierając zaś Złotego Lwa, Vigas dziękował za pomoc Guillermo Arriadze, który konsultował scenariusz, oraz zadedykował statuetkę swojemu krajowi.

Ostatni rok to wielkie triumfy kina południowoamerykańskiego. W Berlinie zachwycił „Klub" Pabla Larraina – mocne oskarżenia Kościoła katolickiego o tuszowanie przewinień księży. Był też „Ixcanul" Jayro Bustamantego – opowieść o losie Indian, dla których czas się zatrzymał, oraz dokument Patricia Guzmana „The Pearl Button", gdzie historia przeglądała się w wodach oceanu przy wybrzeżach Patagonii.

Teraz Złoty Lew leci do Wenezueli, a inny południowoamerykański artysta, Pablo Trapero, zdobył nagrodę za najlepszą reżyserię. Jego „El Clan" to film oparty na historii rodziny, która w Argentynie lat 80. porywała ludzi dla okupu, a potem zabijała. I podobnie jak w „Desde alla" ważny jest tu kontekst – kraj skorumpowany, amoralny i wyczerpany po rządach junty.

Mądra animacja

Grand Jury Prize zdobył faworyt krytyków „Anomalisa" Charliego Kaufmana i Duke'a Johnsona – wspaniała, mądra animacja w technice slow-motion. Jej realizatorzy genialnie opowiedzieli o znanym autorze książek, specjaliście obsługi klientów, spokojnym mężu i ojcu, który w czasie wyjazdu na wykład dla sprzedawców wdaje się w jednonocny romans ze skromną uczestniczką spotkania. Jest w tym filmie wszystko – opowieść o związkach, o niespełnieniach i tęsknocie za uczuciem, o próbie oszukania własnego losu, o różnicach kulturowych, które nie pozwalają budować długotrwałych relacji między ludźmi. Ale też o hipokryzji dzisiejszych czasów, o depresji, która dotyka ludzi, o nieumiejętności wyzwolenia się z przyjętych szablonów.

Inaczej, ale równie przejmująco, pokazuje świat Giuseppe Gaudino w filmie „Per vostro amor", gdzie nagrodzona Coppa Volpi Valeria Golino zagrała matkę trójki dzieci poniewieraną przez męża. Zaczyna więc uciekać w romans z aktorem, z którym pracuje w telewizji, choć nie jest to zgodne z jej systemem wartości. Neapol nie jest tu polem mafijnych porachunków, ale miastem, gdzie ciężko żyje się zwyczajnym ludziom.

Trudny wybór jury

– Nie podjęliśmy decyzji jednogłośnie – powiedział na końcowej konferencji prasowej Alfonso Cuaron. – O każdy film się spieraliśmy.

Ta wypowiedź wiele mówi. Tegoroczny konkurs nie przyniósł filmu, który by wszystkich zachwycił, ani żadnego nowego nurtu. Zbyt często rozczarowywał. Jury postawiło więc na odkrycie. Trochę na siłę. Odwróciło się od znanych twórców i od trendu, który wydawał się dominować. Wiele filmów opartych było na autentycznych opowieściach, zarówno z przeszłości, jak współczesnych.

Żal mi znakomitego inscenizowanego dokumentu Amosa Gitaia „Rabin, ostatnie dni" o zabójstwie premiera Izraela Icchaka Rabina czy filmu o sztuce i pasji, inspirowanego życiem Florence Foster Jenkins „Marguerite" Xaviera Giannolego. Żal też wciągającego dziennika Laurie Anderson „Heart of a Dog".

A Jerzy Skolimowski? Do ostatniej chwili słyszałam od kolegów-recenzentów, że to poważny kandydat do Złotego Lwa. Film „11 minut" otrzymał bardzo wysokie noty w festiwalowych rankingach publiczności i krytyków włoskich, poległ w rankingu krytyków międzynarodowych.

Recenzje w prasie branżowej podkreślały wigor filmu, ale wytykały wewnętrzną pustkę. „Short on reasons to care" – pisał recenzent „Variety", i zarzut, że zbyt mało wiemy o bohaterach, się powtarzał. Część krytyków nie dostrzegła opowieści o fatum i bólu. Ale i tak światowa premiera „11 minut" była udana. Teraz Skolimowskiego czeka konfrontacja z widzami amerykańskimi w Toronto. I ta najważniejsza – z widzami polskimi. Już pod koniec października.

Film
Kożuchowska: ona ma siłę, kreacja trafiona w dziesiątkę.
Film
Ministerstwo Kultury nie chce Agnieszki Holland w jury konkursu na szefa PISF
Film
Lionel Baier - Szwajcar zakochany w Warszawie
Film
Miłość z Manhattanu nominowanej do Oscara Celine Song
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Film
Film „Próba łuku” to intymna opowieść Łukasza Barczyka