Rzeczpospolita: Europejscy filmowcy coraz częściej portretują ludzi, których na margines społeczeństwa wyrzuca bezrobocie. Teraz Stephane Brizé opowiada w „Mierze człowieka" historię 50-letniego mężczyzny, który stracił pracę i nie może znaleźć nowej. Jego bohater Thierry ma pana twarz.
Vincent Lindon: Za tę rolę dostałem w Cannes nagrodę aktorską. Kiedy wróciłem do Paryża, ludzie zaczepiali mnie na ulicy. Klaskali, gdy wchodziłem do kawiarni. Bo to była nagroda dla nich. Mnóstwo widzów może powiedzieć: „Thierry to ja". We Francji jest 4 miliony bezrobotnych. Nawet ci, którzy mają pracę, czują się czasem poniżeni. „Miara człowieka" jest dla nich.
Pana bohater, starzejący się, upokorzony przez życie mężczyzna, zaczyna walczyć o to, co ma najcenniejszego – własną godność.
Społeczeństwa, nawet zamożnych krajów europejskich, są dzisiaj coraz bardziej spolaryzowane. Pogłębiają się różnice między bogatymi i biednymi. I trzeba o tym przypominać. Budzić empatię w stosunku do tych, którzy nie dają sobie w życiu rady. A w nich samych wzmacniać poczucie własnej wartości. Mnie się to wydaje ważne, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że jako aktor przychodzę do świata bezrobotnych na chwilę, a potem wracam do swojego.
No właśnie. Jest pan gwiazdą, za tę rolę dostał pan też nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej. Co więcej, pochodzi pan z zamożnej familii. Jeden z przodków był premierem Francji, ma pan w rodzinie pisarzy, wydawców. Co pan wie o biedzie?