Kasperski pokazał swojego yeti w postaci thrillera, zrealizowanego zgodnie z klasycznymi regułami i schematami gatunku. Kilka osób w matni, w odciętej od świata scenerii, pozbawionej z nim łączności. Akcję umiejscowił w Bieszczadach, krainie większości rodaków raczej mało znanej, miejscu zarazem magicznym i niebezpiecznym. Położonym tuż przy zewnętrznej granicy Unii Europejskiej, gdzie przemyca się ludzi, narkotyki, broń. Dla zysku, ale także dla szansy na lepsze życie.
Zdziwienie budzi fakt, że rodzime kino tak rzadko wykorzystywało tę piękną i wciąż mimo zakusów cywilizacji dziką krainę. „Rancho Texas” (1958), „Baza ludzi umarłych” (1959), „Ogniomistrz Kaleń” (1961), „Zerwany most” (1963), „Wilcze echa” (1968) i potem długo, długo nic. Dopiero dzięki serialowi HBO „Wataha” (2014) Bieszczady w pełnej glorii powróciły na ekrany. Jego bohaterami byli funkcjonariusze Straży Granicznej.
W „Na granicy” jest podobnie, choć tylko jeden z trójki protagonistów Lechu (Andrzej Grabowski) jeszcze tam służy szefując jednej ze strażnic. Dla pozostałych — Mateusza (Andrzej Chyra) i Konrada (Marcin Dorociński) to z różnych przyczyn dawne dzieje. Scenarzysta Kasperski oszczędnie dawkuje informacje na temat przeszłości bohaterów. Jakby chciał zaoszczędzić widzowi niezdrowej, prowadzącej na fabularne manowce ciekawości.
To zabieg nieco ryzykowny, chwilami trudno logicznie wytłumaczyć wiele zachowań bohaterów. Jednak z drugiej strony to okazja do własnych interpretacji i domysłów. Tragiczna śmierć żony skłania Mateusza do porzucenia miasta i powrotu w bieszczadzką głuszę. Ale teraz nie jest sam — towarzyszą mu dwaj nastoletni synowie (Bartosz Bielenia, Kuba Henriksen), niepogodzeni z sytuacją, mający ojcu za złe wyrwanie z bezpiecznej codzienności.