Coraz większa presja podaży na chińskim rynku akcji niepokoi inwestorów na światowych parkietach. Wczoraj znów notowania na giełdzie w Szanghaju poszybowały w dół. Średnio ceny spadły o 4,3 proc. Tym samym indeks znalazł się na najniższym poziomie od dwóch miesięcy. Tylko w sierpniu ceny spadły o 20 proc. Słabe nastroje w Azji przełożyły się na gorsze wyceny akcji w Europie, gdzie już na otwarciu główne indeksy spadły po około 1 proc.

Również na rodzimym parkiecie dzień rozpoczął się od zniżek. Aktywność kupujących, oprócz przeceny na rynkach zagranicznych, hamowały popołudniowe dane GUS na temat produkcji przemysłowej. Okazało się, że w lipcu produkcja spadła o 4,6 proc., podczas gdy ekonomiści prognozowali spadek o 3,2 proc. Warto zwrócić uwagę, że mimo słabych informacji zarówno z kraju, jak i z zagranicy, gracze nad Wisłą zachowywali się bardzo spokojnie. Owszem, przez większą część dnia indeksy traciły na wartości, ale poziom obrotów wskazywał, że wynikało to raczej z cofnięcia się popytu niż jakiejś większej podaży.

Późnym popołudniem popytowa strona rynku jeszcze raz pokazała swą siłę. Koszyki zleceń, jakie przetoczyły się w końcówce notowań, wywróciły rynek do góry nogami. W krótkim czasie spadki WIG20 zamieniły się w 1,5–proc. zwyżki. Wydaje się, że inwestorzy, którzy obstawiają pozytywny scenariusz dla giełdy, postanowili wyprowadzić indeks na wyższe poziom, zwłaszcza, że znajdował się w niebezpiecznej strefie 2020 – 2040 pkt. Pomogły im w tym niskie obroty, które na koniec dnia sięgnęły 1,2 mld zł, podczas gdy sierpniowa średnia przekracza 1,5 mld zł. Ostatecznie

WIG20 zamknął dzień na poziomie 2081,5 pkt, o 1,33 proc. wyższym niż we wtorek.

W momencie ataku popytu na polskie akcje na rynkach właściwie nic się nie działo. Owszem, nieznacznie umocnił się złoty, a giełdy amerykańskie próbowały odrobić straty, ale raczej nie uzasadnia to tak dynamicznych zwyżek w Warszawie.