Rosyjskie 83 regiony to odpowiednik naszych województw, tyle że nie rządzą w nich samorządy, lecz administracje podległe Kremlowi.
Do kryzysu budżety regionalne składały się prawie w połowie z dotacji państwa. Jednak od początku roku rząd Putina znacznie przykręcił kurek publicznych pieniędzy, chcąc zmusić gubernatorów do nowelizacji swoich budżetów i większej oszczędności.
Według najnowszych danych ministerstwa finansów, obcięcie dotacji skutkowało gwałtownym zadłużaniem się administracji regionalnych w bankach. W sumie na 1 października zadłużenie wynosiło 778 mld rubli (27 mld dol. licząc 29 rubli/dol)). Do tego dochodzą jeszcze komercyjne długi samorządów (władz miast i gmin) na kwotę 113 mld rubli (3,9 mld dol.).
Największym dłużnikiem jest Moskwa (214 mld rubli = 7,4 mld dol.) i okręg moskiewski - 161 mld rubli (5,5 mld dol.). Pod koniec tygodnia wicepremier i min. finansów Aleksiej Kudrin publicznie wytknął merowi Moskwy Jurijowi Łużkowowi, że jego urzędnicy dostają podwyżki, że jest ich coraz więcej, podczas gdy miasto tonie w długach. Ministerstwo obcięło Moskwie dotację o 16 mld rubli. Obrażony Łużkow napisał list do Putina ze skargą na wicepremiera.
W sumie połowa długów przypada na europejskie centralne regiony Rosji. Na tym tle bardzo dobrze radzą sobie władze St. Petersburga, gdzie dług wynosi niecałe 2 mld rubli (69 mln dol.).