Paseo del Arte to nazwa nieoficjalna. Tak naprawdę wszystkie galerie stoją przy Paseo del Prado. Patrząc od dworca Atocha: Museo Nacional Centro de Arte Reina Sofia, Museo Nacional del Prado, Museo Thyssen-Bornemisza. Zważywszy że dzielą je odległości zaledwie kilkuset metrów, to chyba największe w Europie nagromadzenie obrazów na metr kwadratowy miasta.
[srodtytul]Po pierwsze światło[/srodtytul]
Jedna galeria dziennie – takie jest założenie mojej wizyty w Madrycie. To i tak napięty plan. Choćby nie wiem jak się kochało sztukę, więcej zobaczyć się nie da. Nie ma bowiem bardziej męczącego zajęcia niż chodzenie po muzeach. Ta gimnastyka: przechodzenie wolnym krokiem od obrazu do obrazu, skłon w przód, by przeczytać niewielki podpis obok dzieła, wyprost, kilka kroków do tyłu (widzimy cały obraz), kilka kroków do przodu (naszą uwagę przyciągnął fragment), kilka kroków w bok do następnego płótna... Czasem trzeba jeszcze wyciągnąć szyję, by dostrzec coś ponad głowami tłumu.
Od razu trzeba powiedzieć, że piątka z plusem należy się hiszpańskim projektantom wnętrz za sposób oświetlenia obrazów. W ilu to sławnych galeriach Europy całą przyjemność oglądania psuje, a czasem w ogóle je uniemożliwia, złe oświetlenie. Albo nie widać tam znacznej części dzieła z powodu błyszczącej plamy odbitego zbyt silnego światła (i nie pomagają przysiady i wychylanie się, by plamę zgubić), albo półmrok każe wysilać wzrok, aż oczy bolą. W trzech hiszpańskich galeriach światło jest idealnie rozproszone, a obrazy niezasłonięte szybami.
Na plus trzeba zaliczyć też neutralny kolor ścian, żadnych ciemnych zieleni, bordo i tym podobnych stylizacji. Labirynt sal poukładany po bożemu, co nie znaczy, że nie można się pogubić. Jak się ktoś zagapi, niewiele pomogą mu plany i numery pomieszczeń, będzie musiał obejrzeć część kolekcji jeszcze raz.