Nowy projekt rozporządzenia o tzw. zielonych certyfikatach zakłada udział energii elektrycznej z odnawialnych źródeł w 2020 r. na poziomie 14,4 proc. Tymczasem zgodnie z unijnym pakietem energetyczno-klimatycznym Polska powinna wtedy produkować już 15 proc. zielonej energii elektrycznej i ciepła.
– Krytycznie oceniamy propozycje zmian w projekcie rozporządzenia. Takie zapisy utrudnią rozwój zielonej energetyki, a niedotrzymanie zobowiązań unijnych w zakresie odnawialnych źródeł energii może skutkować nałożeniem na Polskę kar przez instytucje unijne – mówi Krzysztof Prasałek, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Poprzedni projekt nowelizacji rozporządzenia z lipca ubiegłego roku zakładał obowiązek sprzedaży w 2020 roku 18,7 proc. zielonej energii elektrycznej. Byłoby to jednak trudne do wypełnienia dla konwencjonalnych elektrowni, które najczęściej muszą ją pozyskiwać od innych producentów. Dlatego zmieniono cel. – Dla nas to oznacza potwierdzenie stosowanej strategii. Chcemy zwiększać wolumen kupowanej zielonej energii i rozwijać własne projekty – zapewnia Beata Ostrowska, rzeczniczka grupy Energa.
Połowa produkowanej ekologicznej energii w kraju powstaje ze spalania biomasy. Dla bazujących na węglu zakładów jest to najtańszy sposób wypełnienia obowiązku. Resort gospodarki chce więc umożliwić większy przerób tego surowca. – Absurdem jest ograniczenie restrykcji i dopuszczenie możliwości spalania dowolnej ilości biomasy leśnej – krytykuje Michał Ćwil z Polskiej Izby Energetyki Odnawialnej. W 2010 r. nie udało się Polsce zrealizować unijnego celu 7,5 proc. udziału energii odnawialnej w bilansie zużycia energii. W Krajowym Planie Działania na rok 2020 wysłanym do Brukseli Polska przyjęła cel