Zamieszczony w Internecie wniosek o postawienie przed sądem byłego szefa portugalskiego rządu podpisało do wczoraj (do godziny 12) ponad 35 tys. osób. Wystarczyłyby 4 tys. podpisów, by sprawą musiał się zająć parlament. Inicjatorzy akcji zarzucają rządowi José Socratesa „podwojenie długu publicznego Portugalii i doprowadzenie jej do bankructwa".
Ukarani przy urnach
Gabinet socjalisty Socratesa upadł w marcu 2011 r., gdy parlament odrzucił jego czwarty w ciągu roku plan oszczędnościowy. W przyspieszonych wyborach triumfowali centroprawicowi socjaldemokraci. Lider socjalistów zapłacił więc polityczną cenę za nieudolne zarządzanie kryzysem.
Tak jak jego hiszpański kolega José Zapatero, którego partia, też socjalistyczna, w listopadzie z kretesem przegrała wybory i oddała władzę prawicy. Wcześniej wyborcy ukarali za kryzys islandzkich liberałów i irlandzką Fianna Fail. Grecki premier Jeorjos Papandreu nie doczekał nawet wyborów. Stracił władzę w listopadzie, dzień przed premierem Włoch Sil-viem Berlusconim.
– Karać polityków za światowy kryzys? Nie starczyłoby sal rozpraw i sędziów – mówi „Rz" José Miguel Júdice, adwokat z portugalskiej kancelarii prawnej PLMJ. W dodatku groziłoby to paraliżem rządu. – Kolejny premier i jego ministrowie baliby się podejmować jakiekolwiek decyzje. A państwo jest jak firma. Rola prezesa wiąże się z ryzykiem przegranej i strat. Często popełnia on błędy, bo częściej niż inni musi decydować – podkreśla Júdice. Według niego nie ma szans, by byłego premiera Socratesa wsadzić za kratki, nawet gdyby domagało się tego 99 procent Portugalczyków.
Kto jest bez grzechu
W Grecji i lewica, i prawica grzeszyły brakiem dyscypliny w wydatkach, trudno więc zrzucić całą winę na Papandreu.