Niemcy i Francja próbują obecnie uspokoić inwestorów za pomocą paktu zacieśniającego dyscyplinę fiskalną w strefie euro. Ale akt taki już przecież zawarto u zarania unii walutowej: w Maastricht, w grudniu 1991 r.
Na przyjęcie kryteriów dyscyplinujących naciskały wówczas Niemcy. Jednak Francuzi i Włosi wymogli na nich zobowiązanie, że i tak 1 stycznia 1999 r. automatycznie i nieodwołalnie powstanie unia walutowa. Z przyczyn politycznych z góry przyjęto więc „rozkład jazdy euro", nie przejmując się specjalnie tym, że w wyznaczonym czasie może się zdarzyć, że nikt nie będzie spełniał kryteriów z Maastricht. A taki scenariusz był bardzo prawdopodobny – w 1996 r. warunki przyjęcia do unii walutowej spełniał jedynie Luksemburg.
Od stawki szczególnie odstawała Grecja. Choć można się było spodziewać, że nie zdąży ona na czas ze spełnieniem kryteriów konwergencji, już w 1996 r. zaczęto drukować banknoty euro z napisami w greckim alfabecie. Ostatecznie kraj został przyjęty do klubu dwa lata później (w 2001 r.), chociaż i tak nie spełniał warunków wstępnych. Na rok przed wejściem do unii walutowej Grecja miała dług publiczny na poziomie 105 proc. PKB.
Czemu Unia Europejska przymykała oczy na niespełnianie przez Grecję kryteriów z Maastricht? Ówczesnym europejskim decydentom bardzo zależało, by jak najwięcej krajów przyjęło walutę. Poza tym Francja realizowała swoje interesy: Paryż nie chciał, by strefa euro była zdominowana przez Niemcy, mocno więc promował przyjmowanie państw Europy Południowej do eurolandu. Francuzi traktowali je jako potencjalnych sojuszników na forum strefy euro.
Inna przyczyna ślepoty na przewiny Grecji była bardziej prozaiczna: największe państwa strefy euro również nie zawsze stosowały się do ustalonych przez siebie reguł.