Amerykańska Komisja Papierów Wartościowych nie widzi nic złego w tym, aby zarządy spółek notowanych w USA porozumiewały się z inwestorami za pomocą mediów społecznościowych. Wymaga tylko uprzedzenia uczestników rynku, gdzie znajdą informację. Menedżerowie mogą więc tłitować, albo wyłuszczać strategię na fejsie. Co kraj, to obyczaj. Albo: co kraj, to możliwości (dostępowe).
W polskich realiach, oprócz mediów, do bycia członkiem wirtualnej agory aspirują póki co głównie politycy. Myślę więc, że zgoda Komisji Nadzoru Finansowego na poluzowanie kanałów komunikacyjnych jest mało możliwa. Choć sposób, w jaki Cyfrowy Polsat zdementował informację, że chce ścigać się o Wirtualną Polskę sprawia, że mogę sobie wyobrazić poszerzenie listy tych kanałów o wszelkie elektroniczne. Z SMS-em włącznie. Wtedy równość dostępu do informacji dla wszystkich inwestorów zbliżyłaby się zapewne znowu o dwa kroki do ideału.
Ironizuję. Wiemy przecież wszyscy, że przedsiębiorcy dzielą się tylko tymi informacjami, którymi muszą. To dotyczy polityki informacyjnej spółek giełdowych. Ale nie tylko.
W obrocie dokumentami urzędowymi przedsiębiorcy także zastrzegają poufność wielu informacji. To dlatego do oczu stron trzecich, publiki, trafiają dokumenty przetworzone lub pozbawione wykresów, cyfr, adresów, nazwisk, nazw podmiotów itp. itd. Asymetria informacyjna, stan, w którym jeden podmiot wie więcej w danym momencie od drugiego, to potężny oręż w walce o biznesowy sukces.
Dlatego z jednej strony nie dziwię się, że UOKIK, czy UKE strzegą dokumentów opatrzonych klauzulą „poufne" przekazanych im przez przedsiębiorców, i nie dziwi mnie interpretacja sądu, że takie dokumenty nie muszą podlegać publikacji. Z jednej strony urzędu zapewne rozumieją argumenty przedsiębiorców, z drugiej działają we własnej ochronie. Już widzę kolejki procesowe tych, których szczególny interes został narażony na szwank w związku z odtajnieniem takich, czy innych informacji.