Weźmy zasady unieważniania przetargów. Na jesieni 2012 r., kiedy w Sejmie i Senacie trwały prace nad nowelizacją Prawa Telekomunikacyjnego, Ministerstwo Administracji i Cyfryzacji postanowiło przy tej okazji zmienić przepisy dotyczące unieważniania przetargów. Chodziło o „swobodniejsze" podejście do wyroków sądowych, które - jak już wtedy było wiadome - stwierdzały rażące naruszenie prawa w przetargu na pasmo 1800 MHz z 2007r.
Mówiąc wprost: efektem zgłoszonych przez rząd przepisów oraz przez jednego z posłów (bardzo ochoczo) poprawek miało być umożliwienie Prezesowi UKE konwalidowanie tego postępowania. Pomimo niekorzystnych dla Prezesa UKE i grupy Zygmunta Solorza Żaka prawomocnych wyroków sądów. W prasie równocześnie, jakimś zbiegiem okoliczności, pojawiło się bardzo dużo informacji o zaletach technologii LTE i już poczynionych przez "Grupę" inwestycjach dla wykorzystania tych częstotliwości. Nota bene, dokonywanych z pełną wiedzą o ryzyku unieważnienia przetargu.
Na etapie wspomnianej nowelizacji Pt głos zabierała również spółka Polkomtel, proponując swoje poprawki, które miały ułatwić inwestowanie poprzez utrudnienie procedur podważających przetargi. Całe zamieszanie zakończyło się uchwaleniem przepisu, który z jednej strony umożliwia Prezesowi UKE prawie dowolną „naprawę" unieważnionego przetargu, ale jednocześnie - przepisem przejściowym - wyraźnie wyłącza spod jego kompetencji wszczęte i niezakończone postępowania o unieważnienie przetargu. A tak naprawdę tylko jedno – właśnie dotyczące przetargu z 2007 r. Minęło zaledwie kilka miesięcy i, o dziwo, okazało się, że pierwszym podmiotem, który chciałby unieważnić kolejny przetarg jest właśnie ten, który najsilniej walczył o ustawowe uniemożliwienie takiego działania. Chciałoby się rzec - kto mieczem wojuje...
Drugą ciekawą sprawą jest, co się dzieje a propos przyszłej aukcji na częstotliwości 800 oraz 2600 MHz. Wydaje się, że ponad dwukrotnie wyższe od oczekiwanych wpływy z rozdysponowania pasma 1800 MHz rozpaliły oczekiwania państwa na kolejny... dużo, dużo większy!... zastrzyk do budżetu w następnym rozdaniu. Deklarowany termin aukcji, to wciąż rok 2013, choć sprawa jest nie tylko dużo bardziej skomplikowany niż to się wydaje (to nie jest prosta licytacja, na której sprzedaje się obraz), ale i cele budzą wątpliwości. Oczywiście, można spekulować, czy wśród zwycięzców poprzedniego przetargu osłabła ochota, czy też zdolność kredytowa do wydania kolejnych setek milionów. I pewnie dużo w tym prawdy, bo każdy zwycięzca skupia się spełnieniu zobowiązań inwestycyjnych.
Jednak kurczowe przywiązanie do ogłoszonego raz harmonogramu i stachanowskie tempo prac rodzą – całkiem obiektywnie - bardzo duże ryzyko. Trzeba pamiętać, że to ma być pierwsza w naszym kraju aukcja częstotliwości. Własnych doświadczeń zatem nie mamy. Inne kraje przygotowywały się do podobnych przedsięwzięć po kilkanaście miesięcy (np. Niemcy), a czasem i po kilka lat (np. Wielka Brytania). Oprócz samej ścieżki aukcji, tj. ogłoszenia projektu dokumentacji, omówienia wyników konsultacji, ogłoszenia aukcji i jej przeprowadzenia, trzeba jeszcze bardzo istotnego rozporządzenia o jej warunkach.