Wygląda obecnie na to, że usługi telekomunikacyjne oferowane powszechnie na rynku nie mają zdefiniowanej wprost swojej podstawowej właściwości, za którą klient ma zapłacić. Tym parametrem jest właśnie przepustowość. Zgadzam się w 100 proc., że klienci obecnie konsumują sieczkę marketingową. Skutek jest taki, że większość nie odróżnia prędkości przesyłu od limitu transferu. Ogólnie jeden wielki bałagan.
Oczywiście prym w całym zamieszaniu wiodą operatorzy usług mobilnych, a dokładnie z racji tego, że u nich jest największy kłopot z określeniem przepustowości, jaką realnie będzie dysponował klient. Przepraszam, na upartego da się to określić. Niżej niż 9600 kbps raczej nie będzie. Tylko kto w dobie wszechobecnego wariactwa „więcej, szybciej, lepiej" kupi usługę o przepustowości modemu analogowego?
Kolejna rzecz, to problem, jak tą przepustowość mierzyć. Karkołomnego zadania wprowadzenia rozmaitych mechanizmów i wskaźników kontrolnych podjął się UKE, jeszcze za czasów byłej Pani Prezes. Niestety zmiana na tym stanowisku nie wniosła do zagadnienia nic nowego poza próbą zbudowania przez UKE platformy do testowania łączy.
Problem z mierzeniem przepustowości jest jednak poważny, bo: