Jednak dobra koniunktura w Szanghaju raczej zniechęciła zagranicę zamiast ja przyciągnąć.
Inwestorzy indywidualni w Państwie Środka otwierają rachunki w biurach maklerskich w najszybszym tempie od 2007 r. natomiast tacy profesjonaliści jak Tai Hui, azjatycki strateg nowojorskiego giganta JPMorgan ASsset Management ostrzegają, iż zwyżka na chińskich parkietach była zbyt szybka i zbyt duża.
- Kiedy masz do czynienia z taką kolejką górską jak obecnie to nie wiesz gdzie do niej wskoczyć ani też wysiąść - wskazuje Hui, którego firma ma w zarządzaniu 1,7 biliona dolarów. W podjęciu decyzji, jego zdaniem, nie pomaga też duża zmienność. Dlatego wielu inwestorów zagranicznych nie angażuje się w transakcje, gdyż wola poczekać, aż sytuacja wyjaśni się. "
To w znacznym stopniu tłumaczy małe zainteresowanie połączeniem transakcyjnym między giełdami w Hongkongu i Szanghaju. Hui wskazuje, że trudno jest przekonać zagranicznych inwestorów, iż obecnie jest właściwy moment na kupno akcji w Szanghaju. Od 17 listopada 2014 r., kiedy uruchomiono połączenie między Hongkongiem a Szanghajem tempo wzrostu wskaźnika Shangahi Composite Index było dwukrotnie szybsze niż w przypadku Hang Seng China Enterprises, wskaźnika chińskich spółek notowanych na giełdzie w Hongkongu. Ta dysproporcja sprawiła, iż akcje tego samego emitenta notowane w Szanghaju okazały się średnio o 25 proc. droższe niż w Hongkongu.
- Rajd akcji klasy A nie ma żadnego uzasadnienia - przekonuje Mikio Kumada, strateg LGT Capital Partners, zarządzający ponad 40 miliardami dolarów. "