Pewien książę Burgundii, walczący o utrzymanie niezależności swojego kraju od Francji, miał podobno powiedzieć, że kocha ją tak bardzo, że życzy jej nie jednego króla, ale kilku. Jak szczęśliwy jest felietonista ekonomiczny, który na materiał do cotygodniowego felietonu dostaje nie jedno, ale aż dwa exposé!
Chronologicznie trzeba oczywiście zacząć od exposé poniedziałkowego. Wygłaszał je premier twierdzący, że ma za sobą większość parlamentarną. Pewność ta wynikała z szeregu rozmów, które przeprowadził z licznymi politykami opozycji gorąco popierającymi jego rząd. Powoduje to lekki niepokój o stan jego pamięci, zważywszy, że nikt inny nie przypomina sobie, by z nim na ten temat rozmawiał. Ale jeszcze ciekawszego materiału do przemyśleń na temat stanu pamięci odchodzącego premiera dostarczyło samo exposé.
Najważniejszym, do bólu szczerym wyznaniem byłego premiera było to, że jego rządy dowiodły „klęski polityki liberalnej”. Trudno mi się nie zgodzić z tą diagnozą. Nie bardzo tylko rozumiem, dlaczego swoją politykę premier nazwał „liberalną”, skoro przez lata twierdził, że jest wrogiem liberalizmu – a mówił tak przynajmniej od czasu, kiedy wszedł do rządu. Ale rzeczywiście. W ogłoszonej lata temu „Strategii odpowiedzialnego rozwoju” (która według słów pewnego ważnego polityka z Nowogrodzkiej miała być „najważniejszym dokumentem rządu”, a proponowany w niej plan Morawieckiego miał szybko „zaćmić plan Balcerowicza”) twierdził, że głównym celem polityki gospodarczej jest skok technologiczny Polski, wymagający podniesienia inwestycji do 25 proc. PKB. W momencie, kiedy opuszczał stanowisko, inwestycje spadły do najniższego w historii poziomu 17 proc. PBK. Podważa to szanse na kontynuację szybkiego i bezinflacyjnego rozwoju, i to być może na wiele lat.
I ta właśnie konkluzja może stanowić punkt wyjścia do oceny wtorkowego exposé nowego premiera, którego pamięć jest najwyraźniej znacznie lepsza od pamięci poprzednika, bo sejmowa większość rzeczywiście go poparła. Ale nie to jest najważniejsze.
Nowy premier obejmuje rządy w kraju w sytuacji, kiedy gospodarka jest w stanie stagflacji, co oznacza że z jednej strony wyhamował do zera wzrost PKB, a z drugiej utrzymuje się wysoka inflacja (a co gorsza, w ciągu najbliższych miesięcy może przyspieszyć, mimo wesołych tyrad prezesa NBP). W dodatku obejmuje urząd, nie wiedząc, w jakim stanie jest podstawowe narzędzie polityki gospodarczej rządu, czyli budżet. Wiadomo tylko, że jest w stanie złym, że ustępujący premier w ciągu minionych dwóch lat stracił całkowicie kontrolę nad finansami publicznymi, że zanim coś się z tym zrobi, trzeba najpierw ustalić, jaki jest dziś prawdziwy stan zadłużenia państwa. Ta niewiedza usprawiedliwia wiele, ale nie wszystko. Bo w exposé wyraźnie zabrakło wskazania, jakimi metodami nowy rząd chce pobudzić inwestycje i wzrost PKB, w jaki sposób chce odbudować zaufanie do polityki gospodarczej i stabilność finansową kraju. A raczej nie tyle zabrakło szczegółów co do metod, ile raczej pokazania podstaw filozofii rządzenia w sferze gospodarczej. Bo na to wszyscy czekamy.