Kochacie mnie nienawidzić

Simon Cowell jest złym czarnoksiężnikiem rozrywki. Powołuje do życia marionetki, które zarabiają dla niego miliony, zabijając ducha muzyki

Publikacja: 19.02.2010 14:02

Kochacie mnie nienawidzić

Foto: ROL

Fragmenty wywiadów prasowych z Simonem Cowellem:

„Guardian”:

– Jakich talentów pan szuka?

– Takich, których płyty będą się sprzedawać.

„Rolling Stone”:

– Czego pragnie pan najbardziej?

– Pieniędzy. Ile tylko da się zarobić.

„New Musical Express”:

– Czego pan żałuje?

– Tego, że nie mogłem podpisać kontraktu z The Beatles. Nie ze względu na ich piosenki, ale na ich tantiemy.

W baśni o ludziach zamieszkujących muzyczną krainę rozbrzmiewającą różnorodnymi melodiami 50-letni Simon Cowell grałby rolę Voldemorta, który przynosi ze sobą ciemność i zło. Odkąd się pojawił, wszyscy śpiewają pod jego dyktando, piosenki są pozbawione piękna i spontaniczności, ale ludzkość – posłuszna i otępiała – bije brawo.

W rzeczywistości Cowell trzyma rynek muzyczny w szachu. Stworzył nowy system promocji i sprzedaży gwiazd, jak dotąd niezawodny. Dzięki popularności programów „American Idol”, „The X-Factor” i „Britain’s Got Talent” stał się najlepiej zarabiającą gwiazdą telewizji. W ostatnim zestawieniu „Forbesa” numerem jeden wśród prezenterów była Oprah Winfrey, ale to już nieaktualne. Niedawno Cowellowi zaproponowano „pensję Oprah”, lecz odmówił, bo właśnie stworzył spółkę, która przyniesie mu znacznie więcej.

Jego majątek jest wart ponad 120 milionów funtów. Im szybciej rośnie fortuna Cowella i powodzenie formatowanych przez niego celebrytów, tym bardziej tracą oryginalni artyści i słuchacze. Przybywa kiepskiej muzyki oraz ludzi, którzy wierzą, że Susan Boyle nie różni się niczym od Barbry Streisand, a „Hallelujah” jest piosenką 22-letniej gwiazdki Alexandry Burke, bo o Leonardzie Cohenie nigdy nie słyszeli.

Simon Cowell od pięciu lat dyryguje brytyjskim show-biznesem, a teraz wygrał batalię o USA – stworzy amerykańską wersję programu „The X-Factor”. Planuje też nowe widowisko, w którym publiczność będzie wybierać nie idoli, lecz politycznych przywódców, i dyskutować o wojnie w Afganistanie, prawie do posiadania broni czy karze śmierci. Już teraz Cowell czuje się potężnym władcą. Nie przyjął zaproszenia prezydenta Obamy na kolację, bo... nie odpowiadała mu godzina.

[srodtytul]Simon wygrywa[/srodtytul]

Nie ma jeszcze tytułu szlacheckiego, najpewniej dlatego, że królowa Elżbieta II oraz Sting są jedynymi osobami publicznymi w Wielkiej Brytanii, które nie straciły dla niego głowy. Jej Królewska Mość zignorowała obecność Cowella na oficjalnej uroczystości, a Sting nazwał go hochsztaplerem, którego działalność poczyniła nieodwracalne szkody w świecie muzyki. Inni przed nim się płaszczą i komplementują go przy każdej okazji, co łatwiej zrozumieć, gdy się wie, że z grubsza wszyscy muzycy na Wyspach siedzą u Cowella w kieszeni.

W ciągu dekady z ambitnego, ale szeregowego pracownika wytwórni płytowej zmienił się w potentata i jedną z najbardziej wpływowych osób na świecie. Po raz pierwszy brytyjski dziennik „Guardian” wspomniał o Cowellu w 1999 r. W 2002 r. pisał o nim już 220 razy, w zeszłym roku jego nazwisko pojawiło się w 533 artykułach, a w bieżącym wspomniany został 71 razy (dla porównania papież Benedykt XVI doczekał się w tym roku jedynie 20 wzmianek). O jego pozycji na Wyspach świadczą same tytuły: „Chrońcie moje dzieci przed Simonem Cowellem!”, „Simon Cowell chce być premierem”, „Nie, Simon Cowell nie jest zbawcą”, „Czy Simon Cowell może uratować demokrację?”, „Zdejmijcie tego Cowella z anteny”.

Jest obiektem nienawiści wielu Brytyjczyków, antybohaterem, do walki z którym przed świętami Bożego Narodzenia zmobilizowały się tysiące internautów oraz wielka rozgłośnia BBC. Ruszyła masowa akcja oporu wobec promowanych przez Cowella tandetnych przebojów, od pięciu lat dominujących na listach w okresie świątecznym. By nie dać mu satysfakcji po raz kolejny, Brytyjczycy masowo kupowali w sieci starą piosenkę zespołu Rage Against the Machine.

Jej refren po polsku brzmi: „Pieprz się, nie będę robił, co mi każesz”, a sama nazwa grupy znaczy „bunt przeciwko maszynie”. Kłopot w tym, że na tej spontanicznej społecznej akcji zyskał... Simon Cowell. Machina, którą stworzył, przypomina „ustawiony” automat do gry. Bez względu na kombinację zawsze pokazuje jeden wynik: „Simon wygrywa”.

[srodtytul]Strumienie gotówki[/srodtytul]

Zaczął karierę jako chłopiec na posyłki w wytwórni płytowej EMI. Pracował tam jego ojciec. 16-letni Simon rzucił znienawidzoną szkołę; chciał zarabiać. Już jako chłopak, mimo iż rodzice byli zamożni, dorabiał myciem samochodów i sprzątaniem u sąsiadów. W branży muzycznej zajął się wyławianiem talentów, wypromował Westlife, jeden z najważniejszych brytyjskich boysbandów. Ale miał i porażki, jego wytwórnia splajtowała, latami produkował telewizyjne piosenki dla dzieci.

Ostry marsz ku sławie rozpoczął w 2001 r., gdy jego znajomy Simon Fuller zatrudnił go jako jurora w swym programie „Pop Idol”. Cowellowi trafiła się najbardziej efektowna rola – miał być wredny, bezlitośnie wytykać amatorom błędy i budzić nienawiść telewidzów, którzy – w rewanżu – wysyłali tysiące esemesów z poparciem dla upokarzanych uczestników. Nakręcał oglądalność programu, angażował publiczność, dając jej temat do towarzyskich sporów.

To mu odpowiadało, mówił: „Jestem człowiekiem, którego kochacie nienawidzić”.

Cowell stał się powszechnie znany, zyskał wpływ na wybory widzów i na wysokość sprzedaży płyt uczestników programu. W 2004 r. uruchomił w brytyjskiej stacji ITV show „The X-Factor”, bliźniaczo podobny do „Pop Idola”. Tam nie był już gościem, ale mózgiem operacji. Wkrótce zaczął produkować także program „Britain’s Got Talent” i „America’s Got Talent” (czyli pierwowzór polskiego „Mam talent”).

Jako juror pojawił się też w amerykańskiej edycji „American Idol” i swymi prowokującymi uwagami przyciągał przed ekrany 25 milionów widzów. To grupa tak znaczna, że nawet prezydent Obama złożył ukłon w jej stronę, gdy gościł w popularnym talk-show u Jaya Leno. Powiedział: „Waszyngton przypomina trochę »American Idol« – wszyscy chcą być jak Simon Cowell. Wszyscy wygłaszają opinie”.

Jako juror dwóch programów i producent dwóch kolejnych Cowell zdobył narzędzia do znajdowania i promowania kur znoszących złote jaja. W telewizji odbywa się selekcja i trening potencjalnych gwiazd, które w kolejnych odcinkach zdobywają rozgłos i fanów, a następnie podpisują kontrakt z prowadzoną przez Cowella wytwórnią płytową Syco. A Cowell czerpie potrójny zysk – jako twórca programów, juror i właściciel praw do albumów. Którykolwiek z uczestników wygra, ktokolwiek odpadnie, pieniądze i tak trafią do niego.

Mowa o ogromnych kwotach (za udział w „American Idol” dostał w zeszłym roku 75 mln dolarów, za reklamy towarzyszące samemu finałowi „The X-Factor” – 7 mln funtów).

Przed pięcioma laty umowy z Cowellem podpisały: brytyjska ITV, amerykańska stacja Fox TV i japoński gigant muzyczny Sony (założona przez Cowella wytwórnia Syco jest częścią tego koncernu i zapewnia wielkie przychody, sprzedała ponad 100 mln płyt). Na początku tego roku wszystkie trzy kontrakty traciły ważność, Cowell wynegocjował nowe, korzystniejsze warunki.

W przyszłym roku stworzy amerykańską wersję „X-Factor” i zyska bezprecedensowy wpływ na rynek muzyczny za oceanem. Już od kilku lat skutecznie implantuje tam gwiazdy swych brytyjskich programów – Susan Boyle czy Leona Lewis zdobywały szczyt listy „Billboardu”. Na telewizyjnym imperium się nie skończy – Cowell uruchomi w Las Vegas cykl koncertów, zacznie handlować filmami i produktami związanymi programem.

[srodtytul]Ukradzione pomysły[/srodtytul]

Czarodziejska formuła Cowella działa zgodnie z trzema zasadami. Pierwsza: najlepszy interes tworzą profesjonaliści rękami amatorów. Jego programy żywią się emocjami zwykłych zjadaczy chleba, którzy trafiają nagle w światła reflektorów, a poddani obróbce przez zawodowców, na oczach równie zwykłych ludzi realizują uniwersalny sen o Kopciuszku.

Druga zasada mówi, że sprzedawanie samej muzyki nie przyniesie sukcesu, razem z nią trzeba sprzedać ludzką historię, najlepiej wzruszającą i bulwersującą. Może to być opowieść o brzydkiej samotnej kobiecie, która mieszka w małym domku na prowincji i pomaga w lokalnych kościele, a dzięki telewizji staje się w ciągu kilku tygodni globalną gwiazdą i... pacjentką oddziału psychiatrycznego.

Susan Boyle przewieziono do szpitala, gdy niespodziewanie nie została zwyciężczynią programu „Britain’s Got Talent”. W karcie napisano, że została przyjęta z objawami „emocjonalnego wyczerpania”, co spowodowało zbiorowy odruch współczucia i skutkowało jeszcze większą popularnością jej piosenek.

Trzecią zasadę, jakiej trzyma się Cowell, można opisać tak: weź cudzy pomysł, rozdmuchaj do granic możliwości i sprzedaj z zyskiem. Zarobił fortunę, nie tylko kopiując „Pop Idola”, ale też wciskając telewidzom uładzone, wyjałowione z emocji i artystycznej fantazji wersje starych piosenek. W wielkiej fabryce Cowella powstają gorsze, skrojone dla mało wymagających słuchaczy, covery.

Cowell mniej ryzykuje i więcej zarabia. A tracimy my, bo w radiu i innych wpływowych mediach „Cowellpolitik” odnosi coraz większe sukcesy i zajmuje coraz więcej miejsca. Dziś, by szanowani artyści, tacy jak Robbie Williams czy Alicia Keys, mieli szansę zaistnieć na listach przebojów, muszą pojawić się w programie „The X-Factor”. Nie w roli gwiazd, raczej jako przerywnik między domorosłymi śpiewakami, którzy nie dorastają im do pięt.

Zainicjowana za pośrednictwem portalu społecznościowego Facebook akcja internautów przeciw maszynie Cowella była nie tylko manifestacją wobec bufona, który ma posiadłości w Anglii, Los Angeles i Maladze, i przesiada się z rolls royce’a do bentleya czy bugatti. To przejaw walki między wirtualnym światem, który sprzyja niszowym artystom i indywidualnym gustom, a rekinem, który skutecznie stawia opór internetowej rewolucji. Kilka lat temu wydawało się, że monopol wydawców runie, a muzyka stanie się wolna, niekontrolowana, tania. Mieli zniknąć wielcy manipulatorzy zarabiający na pośredniczeniu między twórcą a słuchaczem.

W tę szczelinę wcisnął się zły czarnoksiężnik Cowell, zatruwając muzyczną krainę jeszcze skuteczniejszą miksturą. Wcale nie jest powiedziane, że w tej baśni zatriumfuje dobro. Na razie zwyciężają farbowane Kopciuszki.

Fragmenty wywiadów prasowych z Simonem Cowellem:

„Guardian”:

Pozostało 100% artykułu
Ekonomia
Gaz może efektywnie wspierać zmianę miksu energetycznego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ekonomia
Fundusze Europejskie kluczowe dla innowacyjnych firm
Ekonomia
Energetyka przyszłości wymaga długoterminowych planów
Ekonomia
Technologia zmieni oblicze banków, ale będą one potrzebne klientom
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ekonomia
Czy Polska ma szansę postawić na nogi obronę Europy