Otwarte fundusze emerytalne są ważnym elementem polskiego rynku kapitałowego. Stały strumień gotówki płynący do nich w sporej części zamieniany jest na akcje spółek notowanych na warszawskiej giełdzie.
OFE są też ważnym graczem na rodzimym rynku pierwszych publicznych ofert. Jeśli w jakimś dużym, a nawet w średniej pierwszej ofercie publicznej (z ang. IPO) nie wezmą udziału, raczej nie ma szans, by owa sprzedaż się powiodła. Osobną sprawą jest to, czy wszystkie te IPO, w których OFE kupowały akcje, powinny się zakończyć sukcesem. Inaczej mówiąc, czy fundusze powinny kupować w nich akcje, pamiętając, że ich celem ma być pomnażanie pieniędzy przyszłych emerytów.
Przed laty, podczas jednej z hoss na rynku pierwszych publicznych ofert jeden z zarządzających aktywami przyznał mi, że czasami w IPO kupuje akcje wbrew sobie. Kupuje je, bo wie, że spółka będzie miała znaczący udział w indeksie i po prostu każdy fundusz musi mieć jej akcje. Dodał przy tym, że unika – o ile tylko może – spółek, w które nie zainwestowałby własnych pieniędzy.
Od początku roku do dziś na giełdzie debiutowało dziesięć spółek, które przeprowadziły IPO. To zaledwie o dwie mniej niż w całym 2009 r. Jeśli ktoś kupił akcje w tegorocznej IPO i do dziś ich nie sprzedał, to w przypadku trzech spółek ma stratę. Największą – prawie 15-proc. – przyniósł zakup akcji Kulczyk Oil Ventures.
Wedle różnych zapowiedzi ostatnie pięć miesięcy roku może być ciekawe. Poza krajowymi spółkami – w tym samą GPW – do IPO szykują się też firmy zagraniczne. Jeśli wszystkie spodziewane oferty dojdą do skutku, to co tydzień powinien się odbywać giełdowy debiut. Zapewne spora część ewentualnych IPO zainteresuje OFE. Pozostaje mieć nadzieję, że wybiorą te, na których da się zarobić.