Nie ma wątpliwości, że wydarzeniem numer jeden wczorajszej sesji była podwyżka kosztów pieniądza w Chinach. Stopy procentowe po raz pierwszy od trzech lat poszły w górę, o 0,25 pkt proc.
Tuż po podaniu tej informacji WIG20 znalazł się pod kreską i spadał już niemal nieprzerwanie do końca sesji. Ostatecznie stracił 1,4 proc.
Atak „awersji do ryzyka” widać było na świecie także na rynkach surowców, czemu towarzyszyło umocnienie się dolara, czyli waluty traktowanej jako „bezpieczna przystań” na czasy rynkowej zawieruchy. Wróciły obawy przed zbytnim hamowaniem rozgrzanej koniunktury w chińskiej gospodarce.
Być może doniesienia z Chin nie wywarłyby takiego wrażenia na inwestorach, gdyby nie to, że jednoznacznych impulsów zabrakło ze strony wyników finansowych amerykańskich spółek. Z jednej strony pojawiły się co prawda korzystne doniesienia (bankowy potentat Goldman Sachs i koncern Coca-Cola przebiły prognozy analityków), ale rozczarowań też nie zabrakło (Bank of America zaskoczył stratą sięgającą 7,7 mld dol., informatyczny gigant Apple rozczarował słabszymi prognozami zysków w tym roku).
Do tego doszły kiepskie informacje z Niemiec, gdzie indeks instytutu ZEW obrazujący zapatrywania analityków i profesjonalnych inwestorów na sytuację gospodarczą znów spadł (do -7,2 pkt). W te doniesienia wpisały się najnowsze dane o produkcji przemysłowej w kraju. Ekonomiści spodziewali się wzrostu o ponad 13 proc. rok do roku, a faktyczna zwyżka wyniosła 11,8 proc.