Reklama

Nie zmieniać stóp procentowych

Nieuprawnione jest twierdzenie prof. Leona Podkaminera, że polityka gospodarcza rządu z lat 1997 – 2000 wepchnęła Polskę w dwuletnią stagnację i kryzys finansów publicznych

Publikacja: 29.10.2010 02:47

Wiktor Wojciechowski

Wiktor Wojciechowski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Gumowski Jerzy Gumowski

Red

Z liczbami – jak z faktami – się nie dyskutuje. Dlatego prof. Leon Podkaminer (tekst „Pan się znowu pomylił, profesorze Balcerowicz”, „Rz” z 1.10.2010) tak żongluje liczbami z raportu Eurostatu („Taxation Trends in EU 2010”), by popierały jego tezę, że podatki w Polsce są nie tylko niskie, ale nawet za niskie.

Jego sugestywny wywód o tym, że Szwecja i Dania mogłyby być wzorem dla Polski, bo mimo jednych z najwyższych podatków w UE mają zdrową i dynamiczną gospodarkę, po prostu przeraża. 100 takich profesorów i kraj zgubiony, by przywołać niemieckiego klasyka.

To, że relacja podatków i obowiązkowych składek na ubezpieczenie społeczne do PKB jest w Polsce (34,3 proc.) niższa niż przeciętnie w krajach UE (39,3 proc.), nie dowodzi, że podatki w naszym kraju są niskie.

Równanie podatków do średniej unijnej nie ma sensu, bo to grupa krajów, które wyjątkowo głęboko sięgają do kieszeni podatników. Dostrzegają to autorzy cytowanego raportu Eurostatu, którzy piszą na jego pierwszej stronie, że kraje UE to „obszar cechujący się wysokimi podatkami. (…). We wszystkich krajach UE łączne wpływy z podatków i obowiązkowych składek na ubezpieczenie społeczne są o ponad 1/3 większe niż np. w USA i Japonii”.

Rzetelna analiza porównawcza wymaga, aby poziom opodatkowania w Polsce zestawić z danymi dla krajów, które obecnie są na podobnym poziomie rozwoju. W 2008 r. na dziesięciu nowych członków Unii tylko w trzech (Węgry, Czechy i Słowenia) relacja podatków do PKB była wyższa niż w Polsce.

Reklama
Reklama

Porównanie z krajami wysoko rozwiniętymi ma również sens, ale tylko wtedy gdy weźmiemy dane z okresu, gdy ich PKB na mieszkańca był zbliżony do tego, jaki teraz mamy w Polsce.

[srodtytul]Hamowany rozwój[/srodtytul]

W 1965 r., będąc na naszym obecnym etapie rozwoju, Holandia zbierała z podatków i obowiązkowych składek 32,8 proc. PKB, W. Brytania 30,4 proc. PKB (w 1965 r.), a Włochy 25,7 proc. PKB (w 1970 r.). Nasze obciążenia (34,3 proc.) są zatem wysokie, co hamuje nasz rozwój gospodarczy.

Kraje, które dziś są liderami światowego wzrostu, mają zdecydowanie niższe podatki niż przeciętnie w UE.

W Chinach i Indiach, które rozwijają się w tempie 8 – 10 proc. rocznie, relacja podatków do PKB to 17 proc., dwukrotnie mniej niż w Polsce. Chiny i Indie mają wiele do nadrobienia, aby osiągnąć obecny poziom rozwoju Polski, ale dzięki niskim podatkom mogą szybko skracać ten dystans.

Skrajną naiwnością jest wiara w to, że gdybyśmy – zgodnie z radą prof. Podkaminera – podwyższyli podatki w Polsce z 34 do 48 proc. PKB, czyli aż o 14 pkt proc., stalibyśmy się „zdrową i dynamiczną gospodarką” tak jak Szwecja.

Reklama
Reklama

[srodtytul]Błędne sugestie[/srodtytul]

Wbrew temu, co sugeruje Podkaminer, relatywnie wysoki udział podatków pośrednich (VAT, akcyza) i niski udział opodatkowania dochodów osobistych i przedsiębiorstw w całkowitych dochodach podatkowych, jest rzeczą dobrą i pożądaną.

Wzrost dobrobytu bierze się z pracy i oszczędzania, a nie z konsumpcji. Z tego powodu lepiej dla perspektyw rozwoju jest wtedy, gdy państwo relatywnie nisko opodatkowuje działania prorozwojowe (pracę), a względnie wysoko te, które nie przyczyniają się do wzrostu (konsumpcja).

Zmniejszanie progresji podatkowej – wbrew ocenom Podkaminera – nie jest wyrazem barbarzyństwa i nieuzasadnionej dyskryminacji osób, którym się źle powodzi, ale usuwaniem niesprawiedliwego karania osób o wysokich dochodach za to, że są wydajni i zarabiają dużo.

Niskie opodatkowanie zysków firm stanowi ważny element konkurencji w pozyskiwaniu inwestycji zagranicznych. Gdybyśmy podnieśli w Polsce CIT, to automatycznie stalibyśmy się mniej atrakcyjni niż pozostałe kraje naszego regionu z punktu widzenia pozyskiwania inwestycji.

A już całkowitą aberracją jest twierdzenie, że polityka gospodarcza z lat 1997 – 2000 (prof. Leszek Balcerowicz był wtedy wicepremierem i ministrem finansów – red.) wepchnęła Polskę w dwuletnią stagnację gospodarczą i kryzys finansów publicznych (2001 – 2002). Po pierwsze, zmniejszenie tempa wzrostu w Polsce w tym okresie wynikało głównie z globalnego spowolnienia wzrostu. Po drugie, główną przyczyną wzrostu deficytu finansów publicznych w tych latach była szkodliwa działalność podwójnej opozycji w sejmie, obejmującej nie tylko formalną opozycję, ale i posłów z ugrupowań wspierających rząd Jerzego Buzka.

Reklama
Reklama

Opozycja ta blokowała rozwiązania, które miały ukrócić wyłudzanie pieniędzy z budżetu, a jednocześnie, szczególnie w roku wyborczym, uchwalała ustawy rujnujące budżet (m.in. podniosła składkę na Kasy Chorych, którą wtedy można było sobie w całości odliczyć od PIT, przyznała rolnikom bony paliwowe, wydłużyła urlopy macierzyńskie itp.).

Jarosław Bauc, wówczas minister finansów, ujawnił fatalny stan tak konstruowanego budżetu. Jego wysoki deficyt został nazwany „dziurą Bauca”, choć powinien raczej dorobić się miana „dziury podwójnej opozycji”.

W interesie nas wszystkich rząd powinien zignorować rady profesora z Bielska-Białej, a redakcja „Rz” odwrócić tytuł, który dała jego wypowiedzi, na: „Pan się znowu pomylił, profesorze Podkaminer”.

[ramka]

Autor jest ekonomistą fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju (FOR) założonej przez Leszka Balcerowicza[/ramka]

Reklama
Reklama

[i]Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji[/i]

Gospodarka
Czesi zaskoczeni sukcesem Polski. Ekspert o współpracy: Strategiczna konieczność
Ekonomia
Nowe trendy w elektryfikacji floty
Ekonomia
Czas ratyfikować Zrewidowaną Europejską Kartę Społeczną
Ekonomia
Jak dzięki inżynierom z Łodzi poleciał najszybszy helikopter świata
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama