Białoruska gospodarka toczy się już po równi pochyłej. Po tym jak we wtorek bank centralny dopuścił handel walutą między firmami na giełdzie po kursie wolnorynkowym; na sesji cena dolara przekroczyła 5000 białoruskich rubli (kurs oficjalny to 3048).
Bank zareagował „ostrą rekomendacją", że cena nie może być wyższa niż 4,5 tys.. Banki całkowicie zaprzestały więc sprzedaży firmom importerom walut kupionych u eksporterów. Na Białorusi eksporterzy mają obowiązek sprzedaży minimum 30 proc. zarobionych walut poprzez giełdę. Eksporterzy nie sprzedają już posiadanych zielonych i euro poza wymagane minimum.
Jarosław Nikitiuk dziennikarz ekonomiczny białostockiej telewizji był na początku tygodnia w Baranowiczach.
- Szedłem do Belzneszekonombank, by wymienić dolary na ruble. Już na schodach zaczepiło mnie kilka osób pytając czy chcę sprzedać walutę. Zapytałem, po ile kupią, ale nie chcieli. Tam ludzie boją się handlować na ulicy. Za to przy bankowym punkcie wymiany siedziało na ławkach kilkanadziesiąt osób. Gdy wymieniłem pieniądze, to pierwszy z kolejki podszedł do okienka, żeby je od banku odkupić — opowiada „Rz" dziennikarz. Jego zdaniem brak walut sparaliżował Białoruś.
- Ruch na granicy niewielki, bo w Polsce nikt Białorusinom rubli nie wymieni. Swoi ich na granicy tak trzepią, że niewiele na handel wywiozą. A chcieliby u nas kupować, bo tam się zrobiło drożej niż w Polsce. Np. cukier kosztuje ponad 7 zł. Do tego wszystko reguluje rząd. Znajomi Białorusini mający firmę handlującą żywnością, chcą ją zamknąć, bo rząd ustalił tak niską marżę i tak wiele różnych opłat i regulacji, że biznes jest deficytowy — dodaje Jarosław Nikitiuk.