W pierwszych dwóch latach ubezpieczyciele pobierają jako karę za wycofanie się z umowy nawet 100 proc. wpłaconych środków. W kolejnych latach odsetek ten maleje, jednak bezkarne zerwanie umowy jest możliwe najczęściej dopiero po dziesięciu latach.
Firmy oficjalnie tłumaczą takie działanie sposobem na dyscyplinowanie klientów i zmuszaniem ich do systematycznego oszczędzania przez wiele lat. Jako kontrprzykład wskazują na otwarte fundusze inwestycyjne, z których można wycofać się w dowolnym momencie, „ze szkodą dla klienta, który traci systematyczność wpłat" – argumentują ubezpieczyciele.
Nieoficjalnie przyznają jednak, że tak horrendalne opłaty są wynikiem umów, jakie wiążą firmy ubezpieczeniowe z agentami. Za sprzedany produkt inwestycyjny w ramach UFK agenci otrzymują prowizje. Wahają się one w zależności od produktu i wynegocjowanych warunków współpracy od kilkudziesięciu do nawet 100 proc. równowartości rocznych wpłat (w skrajnych przypadkach dwuletnich) zadeklarowanych przez osobę, która podpisała umowę.
W przypadku przedterminowej rezygnacji, ubezpieczyciele wypłaconą już prowizję przerzucają zatem na klienta w postaci kary za rezygnację. Stąd właśnie bardzo wysokie opłaty za wyjście z inwestycji.
Jednocześnie powszechna jest praktyka, zgodnie z którą w przypadku rezygnacji klienta agent jest zobowiązany do zwrotu całej lub części już wypłaconej mu prowizji (wysokość zależy m.in. od tego po jakim okresie klient się wycofuje). W praktyce oznacza to, że nie tylko klient płaci ogromną karę za rezygnację, ale jednocześnie ubezpieczyciel i tak odbiera przynajmniej część już wypłaconej prowizji od agenta. W praktyce na zerwaniu umowy firma może wręcz zarobić.