Korespondencja z Brukseli
Europa stanęła na rozstaju. Coraz więcej jej państw kwestionuje dotychczasową politykę gospodarczą. Według nich najważniejsza nie jest już walka z nadmiernym zadłużeniem, ale rozwój, choćby miał być finansowany z pożyczonych pieniędzy. Coraz bardziej samotne są Niemcy opowiadające się wciąż za oszczędnościami. Można się spodziewać, że dla ratowania Unii kanclerz Merkel zgodzi się na jakiś kompromis.
Symptomatyczne było, że piorun uderzył w samolot, którym Francois Hollande po zaprzysiężeniu poleciał do Berlina. Celem jego wizyty miało być pokazanie światu, że francusko-niemiecki silnik działa bez zarzutu. Ale dawno już w duecie państw zarządzających Europą nie było tak rozbieżnych wizji jej rozwoju. Płynące z Paryża apele o finansowanie wzrostu gospodarczego napotykają niemiecką obronę dyscypliny budżetowej. Niemcy z trudem doprowadziły do podpisania traktatu fiskalnego, którego demontażu chce teraz nowy gospodarz Pałacu Elizejskiego.
– Zaproponuj pakt, który połączy redukcję deficytu z konieczną stymulacją gospodarki – powiedział Hollande. Chce zmiany paktu fiskalnego i zobligowania Europejskiego Banku Centralnego do wspierania wzrostu poprzez emisję pieniądza, co może napędzić inflację.
– Nikt dziś w Europie nie wypowiada się przeciwko wzrostowi. Pytanie, jak go sfinansować. Nie widzę wielu opcji, które nie polegałyby na zwiększaniu zadłużenia budżetów – mówi Cinzia Alcidi, ekonomistka z brukselskiego Centre for European Policy Studies.